Szosowym motocyklem do bezdrożnej Mongolii

 

Z nastaniem wiosny moje myśli skierowały się ku wschodowi. Trzeba zrobić coś dużego i bez ograniczeń związanych z tranzytem, przelotami. A Europa ma to szczęście, że graniczy z największym na świecie kontynentem. Tego lata jadę do Azji. Pozostał jeszcze szczegół związany z bliższym określeniem celu podróży. Z pomocą niespodziewanie przyszły plotki towarzyskie, z których dowiedziałem się o planowanym wyjeździe pewnej, organizowanej za pośrednictwem internetu, grupy. Okazało się, że dwie yamahy XT i TT z Trójmiasta oraz dwie hondy afryki z Brzegu wybierają się do Mongolii. Po nawiązaniu kontaktu telefonicznego stałem się piątym, członkiem tej męskiej wyprawy, miałem reprezentować Wrocław. Do Mongolii? Przecież tam nie ma dróg, ja mam szosową hondę NTV 650, a oni wszyscy to ostrzy „terenowcy”!

 

I tak ruszyła grupka nieznanych sobie dotąd podgrupek, w tym moja – jednoosobowa. A całość miała za chwilę stać się jednym zgranym zespołem.

 

Przejazd przez Ukrainę, pomimo tradycyjnych problemów z funkcjonariuszami tamtejszej drogówki, mija sprawnie. Również atrakcje typowo turystyczne nie umykają naszej uwadze. Największe wrażenie robi wizyta w Ławrze Pieczerskiej, czyli zespole klasztornym i siedzibie Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego zlokalizowanych na wysokim i stromym, zachodnim brzegu Dniepru, skąd mogliśmy podziwiać Kijów i jego panoramę w pokaźnej perpektywie .

 

Wjazd do Rosji to kilkugodzinna przeprawa przez kolejne etapy formalności. Doświadczony dużo gorszymi doznaniami z przeszłości, muszę przyznać, że byliśmy traktowani stosunkowo pobłażliwie. Rozmowy o celu naszej podróży oraz różnorako, nieraz wątpliwie, cięty żart w naszych rosyjskojęzycznych improwizacjach okazały się skuteczne w łamaniu urzędniczych barier. Przykładowa nasza historia mówiła o tym, że jedziemy maksymalnie na wschód za minimalne pieniądze, i że patronują nam rzesze mediów, w tym telewizja (osobiście byłem operatorem z racji posiadanej cyfrowej kamerki). Taka polityka sprawdziła się w całej Rosji przy napotykaniu na ciekawskich strażników lokalnego prawa.

 

Rysunek 1  Kijów Watykanem Wschodu

 

Wyjazd rzeczywiście traktujemy jako niskobudżetowy. Noclegi zawsze na dziko, ale często nieopodal wiosek lub bezpośrednio w kołchozach. Zasadą podstawową jest oddalenie się przynajmniej o kilka kilometrów od drogi tranzytowej. Wszędzie napotykamy gościnność i pomoc. Nawiązanie rozmowy z lokalnymi często owocuje dostaniem drewna na ognisko, wody pitnej i innych pomocy obozowych. Pewnym utrudnieniem są komary. Wszyscy, którzy zapomnieli, kupują szybko na bazarze niezbędne moskitiery. Wynalazki typu „off” należy zostawić na Mazurach.

Rysunek 2  Wołga dużą rzeką jest

 

„Matuszka Rasija” wymaga pokory, a jazda w grupie przez jej bezkres wymaga żelaznej dyscypliny. Osobiste doświadczenie z dotychczasowych wypraw wystawione jest na ciężką próbę, a każde niedociągnięcie bardzo szybko się ujawnia: nie dowiązana chusta zniknie na zawsze w otchłani stepu. Niedoskonała elektryka wypali cały zapas posiadanych świec. Niepewny moduł zapłonowy zaowocuje jednodobowym opóźnieniem. Niedopracowany stelaż będzie konsekwentnie o sobie przypominał po kolejnych wzmocnieniach dokonywanych przez lokalnych spawaczy na przestrzeni Eurazji. Wreszcie nieopatrznie zamontowana opona kostkowa przeznaczona na Mongolię przetrze się na wylot wskutek dobijania do tylnej opony napędowej. I stanie się to już pod Kurskiem!

W mieście Penza napotkany „biker, ”który prowadzi nas do sklepu zaopatrzonego w krajowe, 21-calowe kostki, zachodnie motocyklowe świece i parę innych gadżetów tak trudnych pozornie do znalezienia w Rosji. Aby sklep mógł sprostać naszym potrzebom, pomocny „druzija” objeżdża wszystkie znane mu miejsca w mieście i kompletuje nasze zamówienie.  Wzajemna pomoc, życzliwość i zgranie w podejmowanych akcjach umożliwiają kontynuację wyprawy.

 

Pierwsze spotkanie z Dalekim Wschodem mamy jeszcze w Europie, w Republice Baszkirii. Rozbijając się pod muzułmańską wioską poznajemy obyczaje wieczorne tamtejszej młodzieży, która szykuje dla nas „torpiedę” – stalową beczkę, do której montuje się blachę wypełnioną mięsiwem, ziemniakami itp. Całość, po wyciągnięciu z ogniska, konsumuje się grupowo z jednego naczynia. Przy okazji spisywani jesteśmy przez lokalnego policjanta i „obrońcę moralności” z lokalnej wsi, który czyni swoje powinności wyłącznie z obowiązku, po którym dołącza się do biesiady.

 

Wraz z przemieszczaniem się na wschód, jednomyślnie dochodzimy do wniosku, że statystyczna uroda kobiet zdecydowanie rośnie. Przy przejeżdżaniu przez mniejsze i większe miejscowości musimy zachowywać szczególną ostrożność nie tylko ze względu na wzmożony ruch na drodze, ale również na pasach, wiatach przystankowych, chodnikach.

Rysunek 3  No i jesteśmy w Azji

 

Przy przekraczaniu Uralu, u wrót wymarzonej Azji, napotykamy duet Anglików na triumphach tigerach, realizujących podróż dookoła świata (www.poor-circulation.net). Wspólnie przemierzamy trzy dni drogi doświadczając przestrzeni i bezludzia tajgi. Tutaj zaciętość komarów jeszcze bardziej rośnie. Oprócz moskitier skuteczne jest zastosowanie okryć nieprzemakalnych, gdyż długie spodnie na Syberii, to odpowiednik braku spodni na Mazurach. Anglicy, realizując swoją „surową” podróż, dopiero z nami dowiadują się, co oznacza rozbijanie się w tajdze „na – naprawdę- dziko”, przy jednoczesnym zachowaniu najwyższych standardów biwakowych: ognisko (syberyjska brzoza jest wszędzie), prysznic (z bukłaków napełnionych w lokalnym źródle), dyskoteka (z odtwarzacza osobistego). Później się okazuje, że jeden z kołchoźników uznaje naszą formę organizacji noclegów za nierozsądną ze względu na zagrożenie ze strony niedźwiedzi... Ale o tym mamy się dowiedzieć dopiero w drodze powrotnej. To zresztą opinia tylko jednego kołchoźnika, bo większość rozmówców komentuje nasze działania dosyć niejednoznacznie jako... „romantika”.   

 

Pod Nowosybirskiem rozstajemy się z Anglikami, którzy jadą dalej na wschód szlakiem transsyberyjskim, a my odbijamy na południowy wschód - na Bijsk. Tego wieczoru udaje nam się dotrzeć do parafii misji katolickiej, gdzie mamy jednocześnie dzień wytchnienia (bania i pranie) i dzień techniczny (wymiana opon na kostkowe).

 

Rysunek 4  Ałtaj

 

W Bijsku zaczyna się nasz przedmiotowy odcinek wyprawy. Góry Ałtaju przypominają  Alpy, tylko że bez wyraźnych oznak dominacji człowieka nad środowiskiem. Gdzieniegdzie drewniane domki, kładki, słupy telegraficzne i to wszystko. Droga jakością nie odbiega znacząco nawet od alpejskich standardów. Prowadzi wzdłuż błękitnych strumieni przecinając niekończące się pastwiska, z których bydło bardzo chętnie wylega na jezdnię. Trąbienie niewiele pomaga. Pojawiają się również odcinki wycięte w skałach i przejazdy przez przełęcze. Znamienitym momentem na trasie jest wyłonienie się na horyzoncie wiecznie białych szczytów tzw. Ałtaju Właściwego z Biełuchą wysokości 4506 m n.p.m. na czele.

Rysunek 5  W tle Ałtaj Właściwy

 

Aby bardziej bezpośrednio przekazać wrażenia związane z nieuniknionym zbliżaniem się do granicy z Mongolią niniejszą relację urozmaicam o komentarze pisane podczas wyprawy.

 

Wczoraj wieczorem dojechaliśmy do Kosz-Agaczu - ostatniego miasteczka przed granicą. Z racji zagrożenia burzowego wbiliśmy się do będącego na ukończeniu drewnianego garażu. Właściciel był wielce rad z naszej wizyty. Rano kupiliśmy pompkę nożną, bo moja chińska się rozleciała i zainwestowaliśmy w solidny rosyjski sprzęt.

Dziś większość dnia to stanie na granicy. Finał to wiadomość, że wskutek wygaśnięcia ważności wiz naszej trójki z polski południowej, musimy uiścić opłatę karną. Można to zrobić jedynie w banku narodowym, który jest w Kosz-Agaczu - 70 km. Z racji pory dnia musimy przełożyć wjazd do Mongolii do jutra, bo granica otwarta jest do 18:00... [...]. Relaksujemy się po nerwowym nieco dniu na biwaku z powalającym widokiem na Czujskajski Step. Pozdro z 1848 m n.p.m. [...] Na wieczór pojawiła się stepowa wichura. Marcinowi ścięło namiot i schował się do Bartka [...].

 

Rysunek 6  Orzeł stepowy i księżyc nad Czujskajskim Stepem


Rano bank i powrót na granicę. Przy tym podejściu poszło wszystko nadzwyczaj sprawnie. Może dlatego, że wszyscy nas już znali. Przy tym należy powiedzieć, ze Rosjanie azjatyccy to zupełnie inna kultura od tej, którą znamy z naszego kontynentu. Domyślam się, że to wpływ Dalekiego Wschodu (gdzie właściwie jesteśmy:). W każdym razie przekroczenie granicy rosyjskiej zajęło nam jedną godzinę. To prawdziwy sukces!

Pogranicznicy, a właściwie – „pograniczniczki” mongolskie (same panie!), potem ucieczka przed naciągaczami na lewe ubezpieczenia i już pędzimy po zaoranych szutrach. Po kilkunastu kilometrach droga się rozwidla i lądujemy na szlaku (bo nie można tego inaczej nazwać) złożonym z wielu różnych wyjeżdżonych w rodzimym gruncie szlaków - i to jest droga krajowa do Olgij. Widoki wybitne. Wszędzie wokół gołe góry, kępy traw i linia telefoniczna, która służy nam za drogowskaz. RZADNEGO oznakowania gdziekolwiek.

 

Rysunek 7  Na drodze krajowej w Mongolii

 

Z zawodu jestem drogowcem, nie mogę więc pominąć moich rozważań na temat mongolskich dróg. Do obrazowego określenia ich genezy może doskonale posłużyć wiersz autorstwa Ryszarda Przymusa, którego tekst wielu Czytelników może kojarzyć z dzieciństwa:   

Była sobie łączka. Po skraju łączki przebiegły dwa zajączki.

I już była ścieżka.

Po ścieżce przeszła mała dziewczynka i mama niosąca na ręku synka.

I już była dróżka.

Kiedyś po dróżce przejechał wóz, na którym rolnik ziemniaki wiózł.

I już była droga.

Po drodze przemknął samochód z mlekiem, dwa motocykle gdzieś z miast dalekich.

I już była szosa...

Nie wyobrażam sobie źródeł inspiracji do napisania powyższego wiersza innych niż zasady powstawania dróg w Mongolii.

 

Rysunek 8  Zawsze należy pytać o drogę miejscowych

 

Nasi przyjaciele trójmiejscy przywitali nas na miejscu (w umówionej miejscowości - Olgij), Kazahska rodzina - trzy pokolenia w jednej chacie - w sumie około 11 osób - 1 izba 5 x 5 m. Dla nas będzie druga izba z 5 łóżkami. Dzieci biegają wokół nas, podają wodę do mycia, ręcznik, inny świat. Jest przy tym wrażenie pełnego bezpieczeństwa. [...] Gospodarz zawiózł nas do centrum miasteczka wołgą - z żoną i synem siedzieli z przodu, a nasz piątka na tylnym siedzeniu. Mongolska logistyka doskonała! [...]

 

Wieczór w Olgij to wielka biesiada na cześć gości. Wszyscy siadają przy niskim okrągłym stole. Starsi mężczyźni leżą na łóżkach pod ścianą. Kobiety dbają o kuchnię i bieżący porządek na stole. Zajęciem gospodarza jest ciągłe zachęcanie gości do spożywania oraz utrzymywania kieliszków w stanie napełnionym. Później następuje artystyczna część wieczoru. Głowa rodziny chwyta za instrument przypominający prymitywną dwustrunową bałałajkę i snuje proste, gęsto powtarzane melodie. Wtóruje mu cała rodzina. Finał wieczoru to tańce córek przed telewizorem, na którym projektowane są teledyski w stylu „mongo-polo”, czyli połączenie kareoke i „you can dance” w stylu dalekowschodnim.      

 

Wreszcie Mongolia właściwa. 5 dni intensywnego off-roadu mongolską drogą "krajową". Przygody, zgubienia, awarie, ale ciągle do przodu. Jesteśmy gdzieś za połową drogi do Ułan Bator. Jazda przez Mongolię to ciągłe trwanie w zmieniającej się widokówce. Bosko i ostro.

 

I tak rzeczywiście jest prawie do Ułan Bator, do powrotu na asfalt.

 

Rysunek 9 Jezioro Uureg nuur, a za nim szczyt Tagaan Shuvuut uul, 3496 m n.p.m.

 

Jadąc trasą przez Olgij, Ulaangom, Baruunturuum, Tsetserleg i Moron mamy szeroki przekrój mongolskich krajobrazów. Od księżycowej pustyni, poprzez skaliste góry Turgen uul, Kotlinę Wielkich Jezior, pustynię Boorog Delijm Els. Wszędzie wielka przestrzeń. Pomimo trudności w odnajdywaniu właściwej drogi odczuwa się nieograniczoną swobodę przemieszczania. Różnica między jazdą szlakiem i na przełaj zaciera się. GPS na wiele się nie zdaje, gdyż opracowanie map obejmujących interesujące nas obszary jest bardzo niedokładne. GPS daje tylko ogólną wiedzę o zbliżaniu się lub oddalaniu od określonej miejscowości na trasie. Sprawę komplikują góry i brak jakichkolwiek oznaczeń przy drogach. Dużą pomocą w nawigacji okazuje się jazda wzdłuż słupów sieci elektrycznej, ale taka okazja nie zawsze się zdarza. Za odniesienie w przestrzeni mogą również posłużyć koryta nie wysychających rzek, przy których ciągną się wyróżniający w krajobrazie pasy bujnej zieleni.

     

Rysunek 10  Po odcinku mocno piaszczystym

 

Stepy żyją. Zjawisko „pływania” stepu dostrzegalne jest nawet podczas jazdy. Sprawiają je miliony bobaków i im podobnych, które stale kursują między odpowiednią ilością dziurek w ziemi. Zapewne dzięki takiej ilości gryzoni mamy nad głowami zagwarantowane towarzystwo pięknych, brązowych i wielkich orłów stepowych. Jest tu chyba ich najwięcej na świecie. Natomiast wszędzie, gdzie jest odrobina zielonej roślinności, można dostrzec pasące się bydło, trzodę, jaki, wielbłądy.

 

Rysunek 11  Różnorodność Mongolii

 

Jednak najsilniejszych doznań dostarczają spotkania z ludźmi. Szczególnie tymi daleko w stepie. Tutaj kontakt z tubylcami ma nie tylko charakter poznawczy. Nawiązanie rozmowy może umożliwić dalszą jazdę, potwierdzić lub zaprzeczyć naszym, często sprzecznym, przeświadczeniom o właściwym kierunku jazdy. Spotkaniom towarzyszy duża otwartość i życzliwość. Mongołowie chętnie pozują do zdjęć, zawsze chcą pomóc, a przynajmniej nacieszyć się naszym zatrzymaniem poprzez wnikliwą obserwację. Jesteśmy zjawiskiem dla nich, a oni są zjawiskiem dla nas. Jest to szczególnie odczuwalne, gdy spotykamy większą grupę lub rodzinę.

 

Rysunek 12  O fajne miejsce na obóz nie jest trudno

 

Z językami obcymi jest u Mongołów słabo. Pomocnymi narzędziami są patyk i piaszczysta ziemia. Ich wskazówki odnośnie drogi mogą być sprzeczne ze wskazówkami ich sąsiadów. Wszelkie rady należy wielokrotnie weryfikować.

Bardzo satysfakcjonujące są sytuacje, gdy to my możemy pomóc; ratujemy raz ciężarówkę z węglem, której kierowcy skończył się klej do dętek, a innym razem próbujemy wskrzesić wiekowego iża planetę, którego można uznać za „małego fiata Mongolii”, bo prawie każda jurta wyposażona jest w klasyczny czerwony model, dzięki któremu kraj ten należy do czołówki najbardziej „zmototocyklizowanych” państw na świecie. Zapewne czynniki ekonomiczne, ale z pewnością również duże przywiązanie Mongołów do dosiadania rumaków sprawiły taką popularność jednośladów w kraju, gdzie przez pięć miesięcy w roku trwa skrajnie mroźna zima.    

 

Najlepszą okazją do bliższego poznania ludzi jest biwakowanie. Jest wtedy czas na dłużej trwający kontakt, wzajemne dzielenie się odmiennym doświadczeniem w radzeniu sobie z tymi samymi problemami. Wtedy też w najlepszy sposób możemy poznać niezwykle gościnny charakter Mongołów. Wzruszającą sceną było przynoszenie nam drewna przez małych chłopców. Gdy najstarszy brat dostał w zamian garść słodzonych rodzynek, po chwili pojawił się młodszy chłopiec z ładunkiem chrustu. Na koniec wyszliśmy na przeciw paroletniemu malcu, który ledwo ustając na nogach nie chciał być gorszy od starszego rodzeństwa. Na koniec stał w pół drogi między domem rodzinnym, a naszym obozowiskiem i ściskając moją dłoń drżał w rozterce: Iść do ogniska, do przybyszów, czy wracać do rodziców i do braci?   

 

Rysunek 13  Pomoc młodych tubylców w zaopatrzeniu w materiał na ognisko

 

Z analogiczną hierarchiczną kolejnością mieliśmy do czynienia któregoś poranka, gdy spaliśmy na otwartym stepie, nie mając nic innego poza kępami traw po horyzont. Najstarszy brat przyjechał na koniu pooglądać nasze poranne pakowanie się. Po dostaniu na pamiątkę półgodzinnej obserwacji czapeczki baseballowej, oddalił się. Po chwili gościliśmy już młodszego brata-jeźdźca, który obserwował nas przez kolejne pół godziny. W międzyczasie przygalopował również trzeci, najmłodszy gość. Zostali oni obdarowani pamiątkowymi smyczami-gadżetami. Takie i podobne zabrane z Polski upominki okazały się bardzo przydatne w symbolicznym obdarowywaniu ludzi na drodze. Uznaliśmy, że na przyszłość dobrym pomysłem byłyby również broszki z polskim godłem, flagą, mapą itp. 

 

Rysunek 14  Bezpieczny odstęp to podstawa

 

Poruszając się północnym szlakiem z zachodu na wschód Mongolii doświadczamy bardzo różnych warunków na nieutwardzonych drogach, które prawie zawsze stanowią klepisko z rodzimego materiału. Dlatego w wyższych górach mamy grube, ostre kamienie, na stepach przyjazne mieszanki szutrowe, a zbliżając się do pustyni Boorog Delijm Els – bardzo grząskie piaski. Atrakcyjnym wyzwaniem przy dobrej pogodzie i niskim stanie wód jest pokonywanie koryt rzek i strumieni. Mosty w Mongolii należą do luksusów i budowane są tylko w wyjątkowo niezbędnych miejscach.

 

Najtrudniejszym i najbardziej ryzykownym obszarem okazał się dla nas odcinek trasy ciągnący się wzdłuż doliny rzeki Delgermoron, w dalszym odcinku przebiegu nazywanej Selengmoron. Tutaj pojawiły się grunty gliniaste, a wraz z nimi pojawiła się niestabilna pogoda. Oznaczało to ryzyko jazdy w lepkim błocie, czego żaden z nas zdecydowanie nie chciał. Miejscami odczuwaliśmy bardzo dotkliwie skutki niedawnych opadów. Szczęśliwie letnie ostre słońce bardzo szybko potrafiło znacząco poprawić warunki jazdy. Dzięki temu udało nam się bez większego szwanku i opóźnienia dotrzeć do asfaltu prowadzącego do stolicy.        

 

Ułan Bator to dla nas miejsce załatwiania powrotnej wizy rosyjskiej. Mając do dyspozycji parę dni czasu planujemy zwiedzić miasto. Trafiamy akurat na niespotykane w tej części świata zamieszki uliczne spowodowane niezadowoleniem wybranej grupy z wyników wyborów. Wojsko na ulicach, godziny policyjne, ograniczone możliwości poruszania się po mieście, prohibicja w sklepach i restauracjach. Mamy szczęście, że Ambasady Federacji Rosyjskiej nie zamknięto. Nocleg znajdujemy pod Ambasadą Polski w hotelu dyplomatycznym zapewniającym solidną ochronę wojskową. Na spotkaniu z konsulem dowiadujemy się o szczegółach tej niezwykłej sytuacji. Dzięki zaczerpniętym informacjom wiemy, że zaistniałe wydarzenia nie powinny znacząco wpłynąć na naszą eksplorację stolicy.  

 

Rysunek 15  Pałac zimowy Gogd Chana, czyli Jabzandamba Hutagt Bogdo Gegen, a właściwie Agwan Łobsan Czojdżi Danzan Waanczigbał Sambuu w Ułan Bator

Ułan Bator to klasyczny azjatycki chaos komunikacyjny. Brak jednoznacznego podziału na pasy ruchu, a decyzja o pierwszeństwie należy do pojazdu o większej masie własnej. Najgorzej mają piesi i rowerzyści, a najlepiej ciężkie wozy opancerzone, co skutecznie zostało wykorzystane przez władze państwowe do opanowania zastanej przez nas w mieście sytuacji.

Najlepszą formą poruszania się po Ułan Bator są śmiesznie tanie taksówki. Są to często nie oznaczone i nie zrzeszone pojazdy prywatne, których nie musimy rozpoznawać, bo to oni rozpoznają nas – wystarczy tylko zacząć machać ręką. Jednak pomimo wydajności i sprawności tych mistrzów kierownicy, okazuje się, że kierowcy nie znają tutejszych atrakcji i nie są w stanie nas do nich zawieźć. Sytuację pogarsza brak wspólnego języka komunikacji. Z pomocą przychodzi (przyjeżdża) nam taksówkarz, który... mówi po polsku. Jego kilkuletni pobyt w Polsce sprawił, że Ułan Bator zwiedzamy z najlepszym przewodnikiem, na jakiego mogliśmy natrafić.

 

W najbardziej oddalony miejscu od domu przychodzi wreszcie czas na zmianę kursu. Powrót przez Bajkał i Irkuck. Spotkanie z 1/5 zasobów słodkiej wody na Ziemi to nagłe uderzenie spadkiem temperatury o kilkanaście stopni. W Irkucku odwiedzamy polskiego księdza na misji i udajemy się z nim na motocyklową wycieczkę do Bracka, czyli do sąsiedniej katolickiej parafii oddalonej o niecałe 600 km. Jest to dla nas nie do końca po drodze, ale dzięki tej wizycie poznajemy dużo faktów dotyczących Polaków i ich potomków, którym przyszło żyć na tej mało przyjaznej, zarówno środowiskowo, jak i politycznie ziemi. Z Bracka uruchamiamy nasz tryb maratoński i w ciągu tygodnia jesteśmy w domu. Dokonujemy tego nie dzięki przeforsowywaniu siebie, lecz dzięki nienagannej dyscyplinie i darmowej godzinie każdego dnia (przy średniej ok. 1000 km przekraczamy przeciętnie jedną strefę czasową na dzień).

 

Rysunek 16  Bajkał

 

Mongolia dla „nakeda” (tj. klasycznego motocykla szosowego)? Jak najbardziej. Ważne jest zaufanie do posiadanej maszyny. Należy zabrać kostkowe opony. Przy odrobinie wprawy można dorównać nawet „specjalistycznym” jednośladom typu enduro, jadąc w trudniejszym terenie nieco wolniej ze względu na skok zawieszenia. Posiadając szerokie opony kostkowe można na odcinkach z kopkim piaskiem dokopać nawet yamasze XT. Jednak sednem sukcesu jest solidne przygotowanie maszyny. No i odrobina chęci.

 

SoRock

 

 

            Tabelaryczne podsumowanie wyprawy:

Kto

Konop i Borut (Brzeg), Jag i Robert (Kaszuby), SoRock (MotoJary)

Ogólny przebieg wyjazdu (z Wrocławia)

Wrocław-Dorohusk-Kijów-Kursk-Penza-Samara-Ufa-Czelabińsk-Iszim-Omsk-Nowosybirsk-Bijńsk-Kosz-Agasz-OLGIY-ULAANGOM-BURUUUNTURUUN-TES-TSAAGAN-UUL-MORON-BULGAN-ERDENET-DARHAN-ULANNBAATAR-DARHAN-SUHBATAR-Ulan-Ude-Irkuck-Brack-Krasnojarsk-Nowosybirsk-Omsk-Iszim-Czelabińsk-Ufa-Samara-Penza-Kursk-Sumy-Kijów-Rawa Ruska-Wrocław

Czas trwania wyjazdu

5,5 tygodnia

Ilość motocykli w grupie

5

Dystans przejechany

Ok. 19 500 km

Koszt (z paliwem bez amortyzacji)

4 500 zł/motocykl lub – tożsamo – głowę

Najlepsze miejsce

Góry północno-zachodniej Mongolii

Największy ból

Niemożność wzięcia żony

Największy błąd

Moje nadmierne rozpędzenie się na śliskiej nawierzchni syberyjskiego asfaltu (błędnie wykonana nawierzchnia bitumiczna + deszcz), co zaskutkowało niebezpiecznym upadkiem na przeciwnym pasie ruchu.  

Najmilsze zaskoczenie

Spotkanie z polskimi misjonarzami na Syberii (Irkuck-Brack)

Motocykle

2 x Africa Twin, Yamahy TT i XT oraz Honda NTV650