MotoEstonia 2005, część 2/2
1 Zarys trasy
Po południu znaleźliśmy wspaniały kemping tuż przy trasie i jednocześnie tuż nad pięknym jeziorem w okolicy miejscowości Lilaste, nieopodal morza. Było to zalesione osiedle domków rekreacyjnych, ale z wielką połacią lasu przeznaczoną dla namiotów. Baba-zarządca, z którą się dogadywaliśmy (po rosyjsku jakoś) odnośnie formalności, kazała nam do miejsca rozbicia motocykle pchać… W chwilę później zrozumieliśmy powód takiego wymogu. Jakość ściółki leśnej na której mieliśmy się rozbijać była powalająca. Chyba dzięki znikomej ilości kampersów – byliśmy jedynymi tej nocy. I o to chodzi! Leśne jagody można było zbierać bezpośrednio z namiotu.
Wesoły samochód z młodożeńcami Kaśką i Jarkiem oraz jadącą z nimi Anią zajechał na miejsce niewiele później. Radość ze spotkania trwała do późnych godzin wieczornych dzięki naszym wcześniejszym zakupom. Królował trunek Kurlandia – wspaniałe podsumowanie objechania tej krainy. W pełni zalesione wybrzeże jeziora przypominało nam klimatem Puszczę Notecką.
2 Camping pod Rygą. 100% natury.
O rześkim, słonecznym poranku i po sprawnym spakowaniu byliśmy wszyscy gotowi do zwiedzania pierwszej stolicy na trasie – Rygi. Skorzystaliśmy przed wyruszeniem z możliwości zaznania prysznica. Standard socjalistyczny, ale czysto. No może oprócz „suchych narciarzy” w budkach rozstrzelonych po lesie. Ale była też opcja „water closet” przy centrali.
Ryga robi dobre wrażenie. Widać duży wpływ kultury niemieckiej. Wiele oryginalnych rozwiązań budowlanych – historycznych. Dominują secesja oraz średniowiecze. Wielkie kościoły i katedra Brak realnego wpływu socjalizmu z racji braku zniszczeń wojennych. Wspaniały widok na równoległe mosty nad bardzo szeroką w tym miejscu Dźwiną. Warto się bujnąć choćby tam i z powrotem. Przy bardzo oryginalnym ratuszu mieści się gmach muzeum „męczeństwa ludu łotewskiego” (fot. 3). W nowoczesny sposób przekazana jest historia Łotyszy z okresu zaboru sowieckiego. Ekspozycja bardzo się nam podobała.
3 Przepiękny Ratusz Ryski wraz z widocznym gmachem muzeum po prawej
Na deser zaserwowaliśmy sobie (dziewczyny w tym czasie zaserwowały sobie posiłek) legendarne na cały blok wschodni Ryskie Muzeum Motoryzacji. Potężna kolekcja motocykli, samochodów i ich pochodnych. Są maszyny z całego świata. Po obejrzeniu kolekcji motocykli stwierdziliśmy z Doberem zgodnie, że jego CX500 z 1981 r. mógłby spokojnie konkurować z niejednym eksponatem. Z samochodów na szczególną uwagę zasługiwały radzieckie limuzyny na czele z tą, którą wożony był Władimir Iljicz Uljanow Lenin, a także wozem, którym Leonid Iljicz Breżniew miał wypadek podczas jednej z cichych prywatnych przejażdżek.
4 Tak wyglądał Breżniew w momencie uderzenia
Po wspaniałych wrażeniach z muzeum i odebraniu dziewcząt z jadłodajni supermarketowej połączyliśmy siły z dwuśladem Kaśki i Jarka i ruszyliśmy w szóstkę w głąb lądu łotewskiego, ku Siguldzie, aby zwiedzić park narodowy – „Szwajcarię Łotewską” z wąwozem rzeki Guaja na czele. Rzęsisty deszcz, który wystartował wraz z naszym opuszczaniem Rygi nie wróżył nic dobrego. …Ale też nic złego.
5 Ku sobie, na przekór aurze i do przodu!
Po przybyciu na miejsce i małej przejażdżce po okolicy połączonej z poszukiwaniem noclegu, okazało się, że mamy do wyboru wyłącznie jeden kemping nad Guają, położony przy klubie kajakowym. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że byliśmy już nieco podmoknięci i mało nam się uśmiechało rozkładać namioty w warunkach nieustającego deszczu. Postanowiliśmy jechać dalej zgodnie z planowaną na rano trasą. Po kilkunastu kilometrach natrafiliśmy na małe osiedle rekreacyjnych domków z bali, gdzie bawiła łotewska gawiedź. Kierownik obiektu miał dla nas do zaproponowania znów jedynie otwarte pole, które w dodatku okazało się podmokniętą niecką. Było tam jednak jeszcze coś, co okazało się idealnym miejscem na rozbicie w warunkach bagienno-deszczowych. Oczom naszym ukazała się wysoka scena zadaszona o powierzchni gotowej do przyjęcia trzech namiotów na swoich deskach.
6 Taka scena gwarantuje suche i na wysokim poziomie nocne show.
O poranku przywitało nas pełne słońce zachęcające do dalszej drogi. Po przesuszeniu się na wiaterku (sceniczne wyniesienie wiele dało!), umyciu się w łazience w domku z bali i doraźnej naprawie doberowego stelaża (tradycyjne pęknięcie przesztywnieniowe – deseczka i sznurek pomogły) ruszyliśmy na Cesis.
Cesis (Kiesia pol, Wenden niem.) znane jest nie tylko ze średniowiecznego zamku, ale także ze słynnej bitwy odbytej pod tą miejscowością w ramach wojny I Rzeczypospolitej ze Szwedami o Inflanty w 1601 r. I daliśmy im łupnia!
Spod zamku przyjęliśmy azymut na wybrzeże z tendencją ku północy. Wskoczywszy w niedługim czasie na Via Baltica postanowiliśmy tego dnia rozbić się już na estońskim wybrzeżu. Estonia przywitała nas wspaniałymi biwakami tuż przy wodzie. Atrakcyjnie zlokalizowane, powszechne, darmowe, wyposażone w ławeczki i pompę z wodą miejsca są spełnieniem marzeń każdego motowłóczęgi. Tego wieczoru zaznaliśmy „ekstazy zachodniego wybrzeża”.
7 Ta noc nad Bałtykiem mogła się mylić z Pacyfikiem
Z cykliczną konsekwencją dla balansu stanu ciała i ducha przywitał nas tym razem o poranku zimny, intensywny i stały opad deszczu. Poranna konsternacja i naiwne wydłużanie wstawania w nadziei wypogodzenia zakończyły się damsko-męską decyzją o pakowaniu „na mokro” i kontynuacji podróży. Ku zadowoleniu wszystkich pogoda zaczęła się poprawiać wraz z nawijanymi kilometrami.
Jadąc Via Balticą zrównaliśmy się z podążającą na Varadero parą norweską. Mili Skandynawowie byli na przejażdżce wokół Bałtyku. Doskonałe rozwiązanie wykluczające powrót tą samą drogą.
Zbliżając się do Talina odbiliśmy nieco na zachód, aby zobaczyć wychwalane w przewodnikach klify Kaile Joa. Rzeczywiście wysokość zrobiła na nas wrażenie. Dojazd do miejsca zainteresowania jest o tyle ciekawy, że nie ma żadnych ograniczeń w dotarciu maszynami na sam skraj urwiska. Dowiedzieliśmy się potem, że jest to ulubione miejsce dla lokalnych samobójców zmotoryzowanych.
8 My zostajemy na górze
Znad klifów ruszyliśmy już prosto na stolicę. Z komunikacją werbalną w ugrofińskim językowo kraju nie mieliśmy problemu. Dogadywaliśmy się przede wszystkim udawanym rosyjskim. Z młodszymi Estończykami można również było pokusić się o angielski.
Obrzeża Talina są jednak zdecydowanie zdominowane przez osiedla mniejszości rosyjskiej sprowadzonej tutaj po II WŚ w celu lepszego uskuteczniania rozwoju gospodarczo-kulturowego tej Republiki Radzieckiej. Przypomina też o tym wszechobecna architektura dobrze nam znana z odwiedzin dzielnic śródmiejskich w takich miastach jak Mińsk, Moskwa, Charków; betony, baraki i klepiska. Po wejściu do jednego z sklepików w tym rejonie uniesienie alkoholowe można było osiągnąć z samego stania w kolejce. Można powiedzieć, że silnie tu zapachniało wschodem.
Teraz przyszedł czas na zamontowanie się noclegowe. Pierwszy kemping, na który trafiliśmy kojarzył się z terenem obozowiska pionierów okręgu moskiewskiego. Drewniane chatki na dość zwartym obszarze. Wszystko w obrębie mało atrakcyjnej wioski. Do rozmowy wyszedł jakiś Rosjanin z wyłupiastym okiem i kulawą nogą. Atmosfera z najbardziej obskurnego wesołego miasteczka z bałtyckiego wybrzeża lat 80tych. Pojechaliśmy dalej.
Drugie podejście było nie lepsze. Baba ledwo widoczna z czeluści małego okienka mało atrakcyjnego drewnianego domku recepcji coś tam tłumaczyła nam po rosyjsku. Przed nami miast pola namiotowego roztaczał się bliżej nieokreślony gąszcz. Wtedy to okazało się, że naprzeciw głównej drogi znajduje się europejskiej klasy motel, który to umożliwia rozbijanie namiotów na wydzielonym terenie. To było to. Były też ławki, stoły, wszystko co potrzeba. Tego wieczoru sporządziliśmy pożegnalną biesiadę z racji, że Kasia i Jarek rano mieli ruszać promem na Finlandię.
My tymczasem zaatakowaliśmy, jak się potem okazało, najpiękniejszą stolicę Krajów Bałtyckich. Bliższy opis wrażeń z przechadzania się po ultraklimatycznych uliczkach nie ma sensu. Doskonale zachowana i utrzymana starówka miasta jest priorytetowym miejscem do zaliczenia w tej części Europy.
9 W sercu Talina nie rzednie mina
Z nastaniem popołudnia ruszyliśmy na wschód wzdłuż wybrzeża Zatoki Fińskiej. Po pięknym przedpołudniu pogoda znów zaczęła nastrajać się chmurnie i deszczowo . Jechaliśmy więc pośpiesznie mając w zamiarze dojechanie do Parku Narodowego Lahemaa. Sam wyjazd z Talina nie był taki łatwy. Znów mijaliśmy obszerne Poradzieckie blokowiska i dzielnice przemysłowe. Nawet billboardy w tych rejonach były po rosyjsku. Na trasie było już łatwiej, ale zaczynało padać. Po dotarciu do, jak się nam wydawało, turystycznego centrum parku, okazało się, że do zaoferowania mają dla nas tylko luksusowe apartamenty. Dostaliśmy natomiast namiar na kamping wgłębi parku. Poszukiwania w deszczu na niewiele się zdały, mokliśmy coraz bardziej, a wskazanego kempingu brak. Ciężko było o jakąkolwiek zresztą pomoc, bo wszędzie dookoła las. Dotarliśmy wreszcie do jakiejś wioski i schowaliśmy się w budce autobusowej (ona zawsze pomaga). Ja z Patrycją ruszyliśmy na zwiad w celu znalezienia ogrodu z trawnikiem lub szopy. Na terenie pierwszego gospodarstwa (w sumie były chyba ze 3) przywitał nas miły człowiek w średnim wieku. On dla odmiany posługiwał się językiem niemieckim. Kiwał głową, przytakiwał, gdy mówiłem mu o potrzebie skrawka trawy, a gdy sprowadziliśmy Doberów – wychodzi cała jego rodzina i prowadzą nas do nowo wybudowanej willi na tyłach, do której się jeszcze nie wprowadzili, mimo że skończona, ale w której chętnie nas ugoszczą.
Tak to trafiliśmy do wspaniałej estońskiej rodziny, która następnego ranka obwiozła nas po całym parku i wspólnie przebyliśmy atrakcyjną ścieżkę krajoznawczą wraz ze wspięciem się na jeden z największych głazów narzutowowych w Estonii o objętości 584 m3 i wysokości 7 m – Majkivi Ogromne ilości nieco mniejszych kamieni widzieliśmy natomiast na wybrzeżu. Estonia jest najbogatszym krajem na świecie jeśli chodzi o głazy polodowcowe.
10 A trzeba dodać, że Aargo to koleś odpowiednio skandynawskich rozmiarów
Na dalszą drogę dostaliśmy domowe pasztety z jeleni upolowanych osobiście przez członków rodziny i instrukcję na ciekawy przebieg dalszej trasy. Atrakcyjną szutrówką przez lasy ruszyliśmy na południe – bardziej już od domu oddalać się nie będziemy.
11 Pożegnaniom końca nie było
Pogoda dała nam tego dnia nieco ulgi, aby znowu dowalić późniejszym popołudniem. Byliśmy już na Łotwie i w miejscowości Aluksne i nie było innego wyboru jak tylko zawitać do hoteliku z pokoikiem 4-osobowym. Wieczorna bibka była więc znowu domowo-rodzinna.
Droga przez wschodnią Estonię i Łotwę to znowu piękne krajobrazy, tereny pofalowane, więc i zakrętów jest trochę, ruch żaden. Spokój i możliwość ochłonięcia po bieżących przygodach. Ale nie można tracić czujności! W którymś momencie Ani wyskakuje z motoru niewłaściwie przymocowany plecaczek z dokumentami. Najgorsze jest to, że nie może określić, kiedy dokładnie się to stało. Spędzamy sporo czasu skanując pobocze drogi od najbliższej miejscowości, w której plecak był. Z dramatycznej sytuacji ratuje nas łotewski „trucker”, który widząc nas szukających, sam podejmuje się pomocy i z wysokiej pozycji siedzenia ciężarówki dostrzega w trawach upragniony przedmiot. Kolejny wspaniały człowiek na naszej drodze.
Inną przyjazną postać poznaliśmy przy wjeździe do Dyneburga. Lokalny „biker” – Wasilij podjechał do nas na parkingu i zaproponował poznawczą przejażdżkę po mieście. Pomimo względnie niskiej atrakcyjności tej silnie zrusyfikowanej miejscowości (53% Rosjan, 15% Polaków, 18% Łotyszy!) obejrzeliśmy ciekawe miejsce, gdzie w jednym miejscu zlokalizowane są cztery kościoły symbolizujące cztery dominujące w Dyneburgu religie: prawosławną, staroobrzędową, luterańską i katolicką.
Celem dzisiejszego dnia było dla nas Pojezierze Wileńskie, a konkretnie Ignalinoš Krasto Miškai. Tam zkończyliśmy ten dzień na wybornym biwaku nad samym jeziorem i pośród wszechobecnego lasu. Oprócz nas na biwaku zdolnym pomieścić obóz uchodźców z Bangladeszu był jeden samochód grzecznych Czechów.
12 Pod Ostrą Bramą w Wilnie
Następnego poranka czekała nas wizyta w ostatniej na naszej trasie stolicy. Po zwiedzeniu Rygi i Talina, Wilno nie zrobiło już na nas takiego dużego wrażenia. Dla lepszego efektu może powinno się było znaleźć na początku naszej trasy. Mimo to spacer po mieście był bardzo miły. Ostra Brama przywitała nas atmosferą światowej atrakcji turystycznej (żółtoskórzy fotografowie w znacznej ilości). Warto było wdrapać się na Górę Trzech Krzyży, skąd rozpościerał się piękny widok na całe miasto.
Na ostatni wspólny i litewski nocleg udaliśmy się w rejon Trok. Mocno europejski kemping przypomniał nam ten z Nidy: pełen zachodnich wozów kempingowych, choć nie taki hałaśliwy. Pięknie usytuowany na pagórku nad jeziorami
O świcie ruszyliśmy już sami, bo Ania i Dober mieli za zadanie dotrzeć tego dnia do Białegostoku, a my – do Szczercowa pod Bełchatowem. Ostatnią atrakcją turystyczną był dla nas trocki zamek unikalnie zbudowany na jeziornej wyspie. O tak wczesnej porze był jednak nieczynny, ale udało nam się na chwilę wczmychnąć na dziedziniec, zanim przegonił nas ochroniarz.
13 Legendarna "dupa w Trokach"
Zataję, jeśli nie dodam, że tak naprawdę ostatnią atrakcją turystyczną na Litwie był dla nas sklep monopolowy w Olicie (lit. Alytus). Doświadczeni wielonocnym pobytem w tym kraju wiedzieliśmy dokładnie, co zakupić do domu.
Na koniec chcieliśmy podziękować Eli i Tomali ze Szczercowa, a także Sylwii i Markowi ze Starego Wołowa, dzięki którym mogliśmy się ciszyć naszą wyprawą o 1 dzień dłużej.
A zamiast podsumowania – tabeleczka, inspirowana http://www.adventure-motorcycling.com/trip/, która, jeśli się przyjmie, może służyć do dokonywania podsumowań wszelkich innych naszych wypraw:
Kto |
Pati+Sorock |
Zawód |
Instruktor
teatralny/inżynier budownictwa |
Data urodzenia/narodowość |
1979/1978 Polaki |
Poprzednie wyprawy |
Chorwacja, II Rajd
Katyński, Irlandia, UK, Hel, Mazury |
Ten wyjazd |
Estonia, Litwa, Łotwa |
Czas wyjazdu |
pocz. sierpnia 2005 |
Ilość w grupie |
2 maszyny, 2 kobiety, 2
kolesi |
Czas trwania wyjazdu |
15 dni |
Dystans przejechany |
3.800 km |
Koszt (z paliwem bez amortyzacji) |
1.300 PLN |
Najlepszy dzień |
Wieczór nad Zatoką Ryską w
Estonii |
Najgorszy/najtrudniejszy dzień |
Brak |
Najlepsze miejsce |
Kuldiga w Kurlandii |
Największy ból |
Codzienny deszcz |
Największy błąd |
Nie wzięcie butów
4sezonowych |
Najmilsze zaskoczenie |
Gościnność Estończyków |
Choroby, dolegliwości |
Brak |
Inne planowane wyjazdy |
Rumunia, Bułgaria |
1 rada podróżnicza |
Zawsze brać buty 4sezonowe |
Motocykl |
Honda NTV650 , 1997 |
Przebieg |
50.000 km |
Modyfikacje |
Brak |
Modyfikacje jeszcze wskazane |
Filtr K&N, lepsze
zawieszenie przednie, dodatkowe światła |
Rodzaj bagażu |
Kufry aluminiowe boczne,
kufer centralny plastyk., sakwy przy baku |
Typ opon |
Przód: Michelin szosowa,
tył Mirelli Scorpio –doskonała! |
Ilość kapci |
0 |
Najsłabszy punkt motoru |
Przednie zawieszenie |
Najmocniejszy punkt motoru |
Niezawodność |
Ilość wypadków |
0 |
Ten sam motor następny? |
Tak lub BMW F650GS, chyba
że wyprodukują coś lepszego |
1 rada motocyklowa |
Brać narzędzia i cz.
zapasowe adekwatnie do stopnia przygotowania motoru |