Lato 2005 już było w zaawansowanym stadium. Urlopy ustawione. Od wielu miesięcy nasza pieczołowicie przygotowywana wyprawa na rumuńsko-bułgarskie szlaki była bliska dokręcenia na ostatnią śrubkę. Tymczasem, gdy doszło do ostatecznych decyzji, okazało się, że odpowiednio zdeterminowanych pozostało dwóch kierowców: Dober na CX500 i ja na NTV650. Ponieważ lato było gorące, w zaistniałej sytuacji uznaliśmy, że tak mała grupa lepiej odnajdzie się na szlakach naszych unijnych bałtyckich sąsiadów i ich sąsiadów powyżej: Jedziemy na Estonię!
1 Zarys trasy
I tak to ruszyło. Na początku sierpnia byliśmy już w Białymstoku u Ani – drugiej moto-połowy Dober, która na tym etapie nie planowała jeszcze z nami podróży. Okazało się inaczej, ale to później.
W składzie Pati, Dober i ja przekroczyliśmy następnego dnia granicę z Litwą. Żadnych przestojów. Po południu dotarliśmy do Kowna. Po znalezieniu kempingu (przystani z wolną przestrzenią trawiastą i łazienką przy sali gimnastycznej, kluczyk u bosmana – zapachniało wschodem) zwiedzaliśmy przeciętnie atrakcyjne miasto, poznaliśmy też Thomasa, globtrotera z Niemiec, który dzięki nam też trafił na nasz „kemping”.
Rano ruszyliśmy dalej, przez Kiejdany, kierunek na Szawle. Nowo poznanemu Thomasowi pomysł się spodobał i ruszył z nami. Teraz poczuliśmy pierwsze mocne oznaki ucieczki od zaludnionych terenów. Droga klasy „żółta” to już „adventure’owy” szuterek. Tumany kurzu, jakie powodowały ciężarówki (zdominowane przez Kamazy), były w szczególności mocnym doznaniem, gdy przychodziło je wyprzedzać. Po dotarciu do asfaltu nasz niemiecki wyga motocyklowy na Afryce Twin uznał przebieg trasy za nieodpowiedni dla niego i jego maszyny i stwierdził, że jedzie nad morze… Więcej go nie widzieliśmy.
2 Gdzieś za Kownem na trasie na Szawle. Nie gorzej jak w "Long Way Round" pod Czitą
Z relacji innych podróżników wiedzieliśmy, że Góra Krzyży pod Szawlami (Żmudź, centralno-północna Litwa) to obowiązkowa pozycja na trasie. I nie zawiedliśmy się. To nietypowe miejsce kultu robi niesamowite wrażenie. Góra sama w sobie jest pagórkiem porośniętym lasem miliarda krzyży.
3 Góra krzyży, pod Szawlami
Stamtąd udaliśmy się na zachód na Kłajpedę. Naszym celem Park Narodowy Mierzei Kurońskiej. Drogi litewskiej prowincji są przyzwoitej, a wręcz bardzo dobrej jakości. Zarówno te asfaltowe jak i te nieutwardzone. A tereny piękne, pofałdowane, licznie zalesione, wolne od nadmiaru przemysłu i cywilizacji. Idealne do przemierzania.
W wielkim porcie kłajpedzkim wsiedliśmy na prom, który przerzucił nas na Mierzeję.
4 Mierzeja Kurońska w całej okazałości fragmentu litewskiego. Dober pokazuje miejsce gdzie jesteśmy i Kłajpedę, a Pati rejon najwyższych wydm i Nidę
Jazda Mierzeją Kurońską to połączenie drogi i skali Mierzei Helskiej (choć i tak jest ponad dwa razy dłuższa) z pagórkowatością Słowińskiego PN. Jest to trochę zbyt turystyczne miejsce, ale da się wytrzymać. Lepiej powiedzieć, że najbardziej „uturystowione” wybrzeże z wszystkich jakie widzieliśmy w krajach bałtyckich (no, może oprócz Jurmały, Łotwa – o tym później), których podstawową cechą jest niskie zagęszczenie ludności. Jednak dzięki turystycznemu charakterowi mieliśmy tu do czynienia z kempingiem o iście zachodnim standardzie – w Niwie. Tam też oglądaliśmy największe wydmo-góry piaskowe dochodzące do kilkudziesięciu metrów n.p.m. (najwyższe w Europie) Inną atrakcją okazały się plaże. Same w sobie – jak nad „polskim” Bałtykiem, ale z ciekawym wydzieleniem sektorów parusetmetrowych dla odpowiednich grup plażowiczów: pary w strojach, pary nagie, rodziny w strojach, rodziny nagie, single damskie w strojach, single męskie nagie itp. Myśmy wybrali jeden z sektorów dla tych „w strojach”, ale tuż przy granicy z „nagimi” ;).
5 Drogowskazy na plaże w Nidzie
Z Nidy udaliśmy się wzdłuż Bałtyku odwiedzając ciekawe miejsca i miejscowości przy trasie. Przy wyjeździe z Kłajpedy – największe na świecie rondo o średnicy ok. 1 km, Palanga – największy kurort litewski. W Lipawie (już Łotwa) zaczepił nas polski zakonnik studiujący w tutejszym seminarium, zapraszał na zatrzymanie się w zakonie (czy docelowe?). Ale harmonogram wymagał, byśmy tego dnia dotarli do Kuldigi – kurlandzkiego miasteczka średniowiecznego. Tym bardziej, że okazało się że w Rydze mamy spotkać się z Dynelami na ich podróży poślubnej do Finlandii wraz Anią z Białegostoku – brakującym ogniwem w motorze Dobera!
Na jednej ze stacji benzynowych podjechał do nas niemiecki podróżnik rowerowy fachowo osprzętowiony i opowiedział o swoich przygodach. Koleś jechał dookoła Bałtyku trzymając się maksymalnie blisko linii brzegowej. Na dojazd z Niemiec do półmetka – Helsinek – przewidział 5 tygodni. Miał gorąco na odcinku Obwodu Kaliningradzkiego, gdzie rosyjscy oficerowie chcieli go zawrócić do domu, ale dał im radę.
Kuldigę uznaliśmy za najbardziej klimatyczne miejsce na Łotwie. Zatrzymane w czasie miasteczko (brak zniszczeń wojennych w tych krajach bardzo pomógł), piękna okolica i do tego największy, pod względem ilości wody) wodospad („Vantas rumba”) w Europie na rzece Windawie (Venta), (naturalny uskok skalny o wys. ok. 2 m, a rzeka spora). Dodatkowym atutem był biwak nad Windawą.
6 Kuldiga. Urzekająca starówka na obszarze całej miejscowości
7 Biwak nad Windawą w Kuldidze. W oddali most, a za nim słynne wodospady
Z Kuldigi ruszyliśmy z powrotem do wybrzeża Bałtyku, w dół rzeki Windawy, do obecnej stolicy Kurlandii - Windawy. Tu zaczęły się pierwsze „przypominajki”, że nie jesteśmy w Bułgarii, ani nawet w Polsce, tylko coraz bardziej na północy. Przed chłodnym deszczem nie uratowała nas nawet wielka krowa w windawskim porcie (patrz: fot. 8).
8 Wielka krowa gotowa do załadunku na statek
Aura nie powstrzymała nas jednak od dalszej jazdy. W deszczu ruszyliśmy na północ. Plan był, żeby dotrzeć tego dnia do Kolki („Nordkappe’u Łotwy”, albo „Duńskiego Skagen Łotwy” itp.). Ale kto się spodziewał na głównej drodze wzdłuż morza szutru? Padało na tyle, że ów szuter zaczął się w którymś momencie upłynniać, a maszyny coraz bardziej jęły grzęznąć. Napotkany kemping w środku dziczy okazał się właściwym trafem. Tam spędziliśmy resztę dnia w przykempingowym barze-namiocie. Byliśmy jedynymi gośćmi na obiekcie. Na szczęście asortyment za barem nie zawiódł. Prze okazji była możliwość podsumowania dotychczasowych dokonań, korekty planu dalszego, itd.
Nad ranem zaskoczyło nas pełne słońce. W czasie suszenia ekwipunku udaliśmy się na plażę nieopodal. Klimat bezludnej i czystej plaży był wspaniały. Po horyzont w obu kierunkach nie widać było żywej duszy. Spotkaliśmy później jednego Niemca, który regularnie tu przyjeżdża na wakacje. To się nazywa przyjeżdżanie nad MORZE, i tylko MORZE.
Taka to była plaża w Mikeltornis. Ruszyliśmy dalej wspaniale utrzymanymi i podsuszonymi w słońcu szutrami. A więc wilgotność optymalna!
9 W drodze na Kolkę. Łotewskie szutry dzięki dobremu utrzymaniu (sami widzieliśmy równiarki!) pozwalają się rozbujać do ponad 100km/h
Zbliżając się powoli do „szczytu Kurlandii” mijaliśmy tereny specjalnej strefy kulturowej zamieszkałe po dziś dzień przez Liwów, ugrofińskich potomków licznego niegdyś plemienia zamieszkującego część obecnej Łotwy i Estonii. Teraz to kilka wiosek, kilkadziesiąt ludzi. Analogia do naszego ludu Słowińców z okolic Łeby, którzy niestety w odróżnieniu od Liwów, nie przetrwali okresu powojennego w Polsce i zostali siłą rozproszeni po terytorium dzisiejszych Niemiec. Inną ciekawostką związaną z Liwami jest fakt, że od ich nazwy pochodzi Liwlandia, czyli po polsku Inflanty.
I tak oto dotarliśmy do Kolki. Nastąpił atrakcyjny spacer do samego czubka półwyspu, z ruiną starej latarni pochłanianej przez morze. Nowa latarnia jest zbudowana nieco bardziej wgłębi lądu. Stojąc na ruinach zaobserwowaliśmy wyraźny podział jakości wody po stronie Bałtyku (przejrzystej) i po stronie Zatoki Ryskiej (mętnej, zaglonionej). Prądy morskie działają.
Po przyjemnym plażowaniu powróciliśmy do maszyn i wreszcie w pełni dosuszeni ruszyliśmy dalej wzdłuż linii brzegowej – na Rygę.
10 Kolka zdobyta! I to bez mocnych skurczów mięśniówki jelit.
Zatoka Ryska obfituje w ryby i rybaków. Przy drodze pełno punktów zakupu rybek świeżych, wędzonych, w occie, w sosie własnym, pomidorowym. Nazw ryb wiele i nie do zapamiętania. My zdecydowaliśmy się na opcję wędzoną - mieszankę. Była świetna.
Tuż przed Rygą
przy dopływie rzeki Lielupy rozciąga się atrakcyjnie zlokalizowane letnisko –
Jurmała. Popularna miejscowość nadmorska rozciąga się na mierzei między Zatoką
a jeziorem. Tu planowaliśmy nocleg i punkt spotkania z Anią i Dynalami. Jednak
odwiedzane przez nas kempingi były albo zarezerwowane na jakieś kolonie czy
zawody, albo małe poletka przy prywatnych kwaterach zniechęcały ciasnotą i
ceną. Ostatecznie zaryzykowaliśmy ucieczką z Jurmały, przecięciem Rygi i
znalezieniem czegoś bardziej dla nas odpowiedniego już przy Via Baltica na
północ od stolicy Łotwy. To był półmetek naszej wyprawy.
Koniec części 1/2