MotoHel+Mazury 2003

 

Było piękne studenckie lato 2003 r. Właśnie wróciliśmy z Pati z corocznej akcji „Pozbieraj Anglikom truskawki”. Plany na sierpień miały się dopiero ukształtować. Głodni motocyklowych kilometrów chcieliśmy jak najwięcej pojeździć. Z drugiej strony mieliśmy kuszącą propozycję spędzenia wolnego czasu na jachcie na Mazurach. Zaiskrzyło nieco w tym dylemacie, czego efektem stało się, co następuje: Robimy MotoHybrydę, wyjazd łączący ze sobą jazdę i zwiedzanie motocyklem wraz z przesiadką na jacht w odpowiednim momencie. Za azymut tej wyprawy przyjęliśmy Hel jako punkt, gdzie jeszcze nie byliśmy, a dystans, jaki trzeba przebyć i miejsca, jakie można zobaczyć, aby tam się dostać, były dla nas magnesem.

 

1 Zarys trasy

 

W zwartym składzie: Dober, Max oraz my byliśmy w niedługim czasie na wylocie z Wrocławia. Tranzytem ruszyliśmy na Jarocin. Po minięciu Trzebnicy droga była już wolna od nadmiaru pojazdów i zachęcała do nabijania przebiegów. Starówkę Jarocina zwiedziliśmy bardzo powierzchownie. Bardziej interesowało nas dotarcie do Gniezna – historycznego miasta pod każdym względem. Zatrzymaliśmy się pod samą katedrą gnieźnieńską, skąd rozpościera się wspaniały widok na miasto. Jest to także dobra baza do pozostawienia motocykli i dalszej penetracji starówki z potocznego „buta”.

 

2 Mieszko, Mieszko – spotkanie z koleżką

 

Wspólne zdjęcie pod pomnikiem Mieszka I sfinalizowało naszą wizytę w tej ex-stolicy. Chcieliśmy dziś jeszcze dotrzeć w rejony starożytnego Biskupina, aby tam odnaleźć jakiś kemping. Okazało się to nie tak łatwym zadaniem, bo nie mieliśmy żadnego namiaru. Wydawało się nam, że na atrakcyjnym szlaku piastowskim nie będzie z tym kłopotu. W egipskich ciemnościach dotarliśmy do placówki Ligi Obrony Kraju tylko dzięki uprzejmości mieszkańców Gąsawy. Po rozbiciu namiotów na terenie LOKu, udaliśmy się aby poznać miejscowość od podszewki, czyli poprzez gęstą sieć nocnych sklepów spożywczych. Pod tym względem  przyjął nas bardzo ciepło.

Rano była również ciepła woda. Może dzięki temu, że byliśmy jedynymi gośćmi na obiekcie. Nie było też nikogo z obsługi. Przezornie skasowali nas wieczorem „z góry”.

 

3 LOK dała nam lokum

 

Po obfitym śniadaniu w stylu biwakowym ruszyliśmy na podbój słynnej osady nieopodal.

Park z atrakcjami biskupińskimi jest nieco oddalony od samej miejscowości. Jest to swoiste połączenie skansenu, parku krajobrazowego oraz zoo. Dzieje ludzkości na tych terenach zobrazowane są dzięki replikom szałasów, czułen, chat no i oczywiście okazałej osady znanej z okładek podręczników do historii. Uzupełnienie stanowi pokaz różnorakiej trzody chlewnej.

 

4 Popielata chata Popiela. Widoczna żona Gerda nic jeszcze nie wie o myszach

 

Będąc w Biskupinie mieliśmy unikalną możliwość obejrzenia tymczasowego grodu księcia   Popiela, zbudowanego na potrzeby filmu „Stara Baśń” w reż. Jerzego Hoffmanna. Nawet sami pokusiliśmy się na dziedzińcu o odtworzenie niektórych scen z tamtych czasów.

Przy głównym wejściu do skansenu mieści się stacja kolei wąskotorowej. Można stąd dojechać do innego skansenu w Wenecji. Myśmy dojechali tam naszymi maszynami. Skupisko ciuchci robi wrażenie zaplecza wielkiego wesołego miasteczka.

Dalej ruszyliśmy na północ. Jadąc poprzez Bory Tucholskie zrobiliśmy sobie obowiązkowy przystanek fotograficzny przy tablicy oznajmiającej wjazd do miejscowości Swornegacie.

 

5 Nasze gacie też były sworne. My nie. 

 

Tereny Kaszub to ogólnie bardzo atrakcyjne tereny dla turystów motocyklowych. Wszechobecne lasy, jeziora i górki gwarantują ciągłość pozytywnych doznań danych tylko tym, którzy zasmakowali zakazanego owocu z najbardziej przeklętej gałęzi motoryzacji.

W takiej atmosferze dotarliśmy do Leśna niedaleko Brus. Znajduje się tutaj unikalne skupisko kamiennych kręgów, cmentarzysk, kurhanów, itp. Sprzed kilku tysięcy lat. Są również pozostałości osad. Badacze i magicy przypisują temu miejscu szczególne właściwości energo-kosmiczne. Na atrakcyjnym spacerze po tym „polskim Stonehenge” nie omieszkaliśmy zaczerpnąć nieco pozytywnej energii. Dalsza jazda motocyklem uniemożliwiała jednak zastosowanie akceleratorów.

 

6 W kamiennym kręgu. Izaura druga od lewej.

 

Zbliżaliśmy się teraz do rejonów tzw. Szwajcarii Kaszubskiej. Zbiegło się to ku naszej uciesze z nastaniem słonecznej pogody.

Wraz z Doberem doszliśmy do wniosku, że pomimo, że jesteśmy w tych rejonach pierwszy raz w życiu, skądś te rejony kojarzymy. Oczywiście! Tutaj żył i tworzył legendarny Janusz Christa. Nadal zresztą żyje. Gorzej chyba z tworzeniem. W każdym razie  to Kaszuby musiały go inspirować przy tworzeniu scenografii dla naszych wielkich idoli: Kajka i Kokosza. Przecinając leśne ostępy baliśmy się, żeby nie napadli na nas złowrodzy Zbójcerze.

 

7 Szwajcaria Kaszubska. Tu możnaby kręcić „Cudowny Lek”, „Na wczasach”, „Złoty Puchar”, „Szramki i konkury” itp.

 

Kaszuby, Kaszuby, a tu Morze. Dotarliśmy do Karwi – stosunkowo małej i spokojnej nadmorskiej miejscowości. Kemping na zaadaptowanym ogrodzie-łące miejscowego przedsiębiorcy pasował nam w zupełności.

O poranku nastała chwila, na którą wszyscy czekaliśmy – ostateczna wyprawa na Hel. Pozostawiając zbędny balast na kempingu ruszyliśmy na podbój największej wyłącznie polskiej mierzei.

Po drodze zawitaliśmy na Przylądek Rozewie. Oprócz nieodpartego wrażenia bycia bardzo na północ Polski, przylądek nie różni się specjalnie niczym od zwykłej linii brzegowej. Występuje tu jedynie charakterystyczna betonowa opaska. Być może ma ona za zadanie utrzymanie strefy wpływu naszego kraju na Bałtyku i w Północnej Europie.

Rozewie to również piękna czerwona latarenka w Jastrzębiej Górze.

Należy przy okazji dodać, że podróżowanie w tych rejonach samochodem można bez wahania uznać za szaleństwo lub fatalne w skutkach nieporozumienie (skutkiem z resztą może być szaleństwo). Mijając kompletnie zakorkowane Władysławowo wbiliśmy się w końcu na Mierzeję. Tu już luźniej, trasa prowadzi, jak się łatwo domyślić wzdłuż dwóch linii brzegowych a także linii kolejowej prowadzącej do samego Helu. Mijając Jastarnię i Chałupy nuciliśmy popularną piosenkę Zbigniewa Wodeckiego. Kurorty zniechęcały do przystanków. Ciekawszym było oglądanie bez konieczności zatrzymywania zmagań adeptów kite surfingu na Zatoce Puckiej. Istny hit tego sezonu.

Przed samym Helem mijaliśmy wiele ciekawych obiektów i urządzeń wojskowych. Militarny charakter miało też spotkanie z końcem helskiego cypla. Dotarcie do geograficznego wierzchołka uniemożliwiła nam kolejna baza wojskowa. Pisząc ten tekst w roku 2007 mam już  wiedzę o rychłym opuszczeniu tego miejsca przez mundurowych. Trzeba więc będzie z przyjemnością zorganizować wkrótce wyprawę uzupełniającą.

 

8 Wierzchołek Mirzei  Helskiej.

 

Po przyjemnym helskim plażowaniu po stronie Morza wróciliśmy do Karwi, aby uzupełnić istotę plażowania o nieodzowny element balsamowania. Nadmorska chata żywcem wzięta z Bay Watch nadała temu wieczorowi wyjątkowej atmosfery.

 

9 Na plaży w Karwi. Kąpiel w chłodnym Bałtyku wymagała odpowiedniego przygotowania

 

O poranku przywitała nas deszczowa aura. W rezultacie musieliśmy zrezygnować z podziwiania tamy w Żarnowcu (kolejny powód, aby jeszcze wrócić w te rejony).

Ruszyliśmy na Redę i Gdynię. Korki na tej linii pobiły wszelkie inne jakie dotychczas widzieliśmy. Ratowaliśmy się ciągami pieszymi.

Nie wiadomo czy korki czy też nadmiar balsamu minionego wieczoru sprawiły złe samopoczucie Dobera. Na szczęście spacer po wietrznym gdyńskim porcie oraz zestaw pigułka+cola sprawiły, że poczuł się świetnie i tak już zostało.

Następną atrakcją na trasie był Sopot. Zaczęliśmy od morza, a właściwie mola. Zdziwiły nas jednak ustawione budki mające na celu zburzenie naszego wyjazdowego budżetu. Po wykonaniu pamiątkowego zdjęcia poczuliśmy głód. I tu trafiliśmy wybitnie. Jeden z niewielu zachowanych barów mlecznych przywitał nas czystością, gościnnością i szerokim wachlarzem opcji z menu. Ze łzami w oczach komponowaliśmy nasze zestawy składające się m.in. z porcji ziemniaków za 93gr i kompotu za 67 gr. Bar mleczny w centrum Sopotu to obowiązkowa pozycja do zaliczenia.

 

10 Na deskach sopockiego molo. Kciuki informują o stanie ducha uczestników

 

Jeżeli Sopot, to pozostała nam już tylko Opera Leśna. Zajechaliśmy pod samą bramę, ale niefortunnie okazało się, że trwały właśnie próby do tegoż słynnego Festiwalu i nas nie wpuszczono.

Gdańsk to miejsce nie podlegające dyskusji, jeżeli chodzi o atrakcyjność turystyczną. Po zaparkowaniu maszyn w samym centrum miłe panie z biura podróży z przyjemnością przyjęły na przechowanie nasze kaski. Spacer uliczkami Starego Miasta, zdjęcia pod Neptunem, pod Żurawiem, pod kościołem N.M.P.. Tak beztrosko minął nam czas w kaszubskim Gduńsku.

Następnym punktem na naszej trasie był Półwysep Westerplatte. Ułatwiony dojazd do niego umożliwiony jest dzięki nowo zbudowanemu mostowi. Spacer na wzniesienie, na którym znajduje się Pomnik Obrońców Wybrzeża, wart jest pięknego widoku na gdański port.

 

11 Do hasła na Westerplatte uczestnicy się nie zastosowali

 

I tu zakończyło się nasz zwiedzanie Trójmiasta. Uniesieni wrażeniami z wszystkich trzech miast ruszyliśmy ku depresjom – Żóławom Wiślanym.

Łatwy wyjazd z Westerplatte sprawił, że w niedługim czasie przekraczaliśmy już Przekop Wisły w formie przeprawy promowej.

Żuławy przywitały nas strusiami. To popularne tutaj ptactwo zagrodowe pobudzone rykiem silników motocyklowych goniło nas wzdłuż siatki przy drodze, aby dotkliwie zakończyć swój dynamiczny bieg brawurowym zderzeniem z ogrodzeniem na końcu działki. Dla nas było to bardzo zabawne. Nie wiemy do końca jak odebrały to strusie. Nie mogliśmy jednak być pierwszymi motocyklistami na tych ziemiach. Ani też ostatnimi…

Z nastaniem wieczoru dotarliśmy do Malborka. Pod samym zamkiem kusząco wyglądający kemping zachęcał nas skutecznie. Zaskoczyła nas ilość młodzieży w namiotach. Był to swoisty mini przystanek Woodstock z właściwą sobie atmosferą. I do tego nie było specjalnie głośno. Późniejszym wieczorem dla gości kempingu, a właściwie kempingowego baru została zorganizowana nocna przechadzka wokół zamku z przewodnikiem. Inicjatorem i realizatorem był lokalny koleś, który bezinteresownie chciał się pochwalić swoją wiedzą o tym przybytku wielkich mistrzów krzyżackich. Przebieg zwiedzania był przemyślnie poprowadzony w taki sposób, aby na półmetku zahaczyć o całodobowy sklep spożywczy, czyli punkt odnowy dla strudzonych zwiedzających.

 

12 Zamek Krzyżacki w Malborku i nasz entuzjazm ujęte w całej okazałości

 

Rano ruszyliśmy na wschód. Spokojna trasa przez Pasłęk, Ornetę i Lidzbark umożliwiła nam poznanie krainy, jaką jest Warmia, od najlepszej strony. Większy postój mieliśmy dopiero w Świętej Lipce. Fundamenty Świętolipskowego Sanktuarium z przełomu XVII i XVIII w. w stylu barokowym zostały wsparte dziesiątką tysięcy pali z drewna olchowego, gdyż posadowienie było na terenach bagiennych. Miejsce jest bardzo popularne szczególnie wśród zwolenniczek autokarowych pielgrzymek trzeciego wieku.

W pięknych wnętrzach bazyliki uwagę naszą przykuł jeden przewodnik, który z niesamowitą pasją i zaangażowaniem całego ciała opowiadał o dziejach pielgrzymów sprzed stuleci. Gdy mówił jak jedli, pili czy spali – wykonywał te czynności równocześnie, a gdy padał na nich deszcz – ruch jego rąk w teatralny sposób sprawiał wrażenie prawdziwej ulewy. Dzięki temu przewodnikowi Święta Lipka mnie osobiście oczarowała.

Ostatnią atrakcją przed nieubłagalnie zbliżającym się mazurskim jachtem był dla nas Wilczy Szaniec. Jedna z głównych kwater Hitlera to obecnie zespół potężnych bunkrów i schronów (bo te się uchowały). Warto podczepić się pod jakąś wycieczkę, bo można wtedy się czegoś dowiedzieć (brak jest tabliczek itp.). Dodatkową atrakcją był zlot pojazdów wojskowych odbywający się w okolicy. Dzięki temu pod bunkry zajechało kilka pieczołowicie odrestaurowanych Zudkappów i BMW, a właściciele byli przebrani w odpowiednie stroje i odpowiednio uzbrojeni. Było jak na planie filmowym.

Gdy zajechaliśmy do naszej przystani w Kietlicach, okazało się, że odbywają się tu tego dnia zawody quadowe off-road. Po bliższym przyjrzeniu się tematowi zgodnie uznaliśmy, że quady to motocyklowe odpowiedniki rowerów z bocznymi kółkami.

Inną atrakcją przystani w Kietlicach była obecność mocno już nagrzanego Włodzimierza Czarzastego, o którym w tym okresie było szczególnie głośno z racji Rywinsgate. Włodzimierz spacerował po placówce w otoczeniu dwóch goryli w czapeczkach majtków okrętowych. Nasze motocykle wnet przykuły jego rozluźnioną uwagę, czego efektem stała się pamiątka, jaką otrzymał Dober – czapeczka majtka okrętowego z czerwonym pomponem z rąk Czarzastego.

I tak dobiegła końca nasza lądowa wyprawa. Następnego ranka odebraliśmy naszego Maka., a motocykle wstawiliśmy do pustych o tej porze roku warsztatów jachtowych u naszego bosmana.

 

13 Na otwartym jeziorze

 

Kapitanem i jedynym uprawnionym do prowadzenia takiej maszyny był Dober. Pod jego wskazówkami nasza dzielna załoga objechała Mazury wzdłuż i wszerz (bardziej wzdłuż) docierając aż do Ruciane Nidy. Po drodze w Mikołajkach dołączyła do nas Ania – niespełniona jeszcze wtedy druga połowa motocyklowej kanapy Dobera. Spełniła się natomiast na odmętach Wielkich Jezior Mazurskich. W Ruciane Nidzie spotkaliśmy natomiast znajomą formację przyjaciół z Wrocławia na oryginalnej wielkiej łodzi wiosłowej. Byli wśród nich późniejsi nasi towarzysze z MotoEstonii 2005 – Kasia i Jarek, a także wiele innych znanych bliżej lub dalej charakterów. Niektóre akcje z wspólnie spędzonych przepływów i nocnych cumowań zostały na zawsze wpisane do kanonów Alternatywnej Turystyki Mazurskiej.

 

14 Łajba pozytywnych szaleńców kosiła pozostałe jednostki

 

I tak przygoda zmierzała do końca. W Giżycku odstawiliśmy obie kobiety na pociąg do domu. Po zdaniu jachtu Max i Dober ruszyli na przelot do Wro, ja natomiast spotkałem się z moimi rodzicami, z którymi wyruszyłem na podbój rodzinnych stron Wileńszczyzny będących na terenie dzisiejszej Białorusi. Tak więc mój motocykl pozostał jeszcze jakiś czas u bosmana, by wrócić do domu kilka dni później w konwoju z samochodem rodziców.

 

 

Kto

Pati+Sorock

Zawód

Studentka polonistyki/student budownictwa

Data urodzenia/narodowość

1979/1978 Polaki

Poprzednie wyprawy

Chorwacja, II Rajd Katyński,

Ten wyjazd

Gniezno, Kaszuby, Hel, Trójmiasto, Malbork, Mazury

Czas wyjazdu

pocz. sierpnia 2003

Ilość w grupie

2 maszyny, 1 kobieta, 3 kolesi

Czas trwania wyjazdu

11 dni

Dystans przejechany

1.650 km lądem i ok. 160 km lądowych jachtem

Koszt (z paliwem bez amortyzacji)

1.200 PLN wraz z wynajmem jachtu 200 PLN/głowę

Najlepszy dzień

Dzień zdobycia Helu

Najgorszy/najtrudniejszy dzień

Powrót w trudnych warunkach do domu – wypadek

Najlepsze miejsce

Kamienne kręgi na Kaszubach

Największy ból

Nie dotarliśmy do Żarnowca

Największy błąd

Zapomnieliśmy podjechać pod Stocznię Gdańską

Najmilsze zaskoczenie

Nocna wycieczka po Malborku

Choroby, dolegliwości

Brak

Inne planowane wyjazdy

Rumunia, Bułgaria

1 rada podróżnicza

Dobre zaplanowanie to połowa sukcesu

Motocykl

Honda VF500C, 1984, wersja amerykańska – Magna V30

Przebieg

Ponad 100.000 km

Modyfikacje

Brak

Modyfikacje jeszcze wskazane

Wymiana motoru

Rodzaj bagażu

Kufry aluminiowe boczne, kufer centralny plastyk.,

Typ opon

Przód: Metzeler szosowa, tył: Matzeler szosowa

Ilość kapci

0

Najsłabszy punkt motoru

Przednie zawieszenie

Najmocniejszy punkt motoru

Moc

Ilość wypadków

1 – wjechanie samochodowi „w tyłek” na śliskiej nawierzchni

Ten sam motor następny?

Nie

1 rada motocyklowa

Trzymać dystans J szczególnie w deszczu