MOTOELEFANTENTREFFEN 2012 by LEON
PRZYGOTOWANIA
Wrzesień –
grudzień:
Po bardzo udanym
ubiegłorocznym wyjeździe na 55 Elefantentreffen,
ekipa MotoJary & Spozo
i Gregori znowu szykują się do odwiedzenia słoniów w bawarskich lasach.
W moim przypadku przygotowania
rozpoczęły się od gruntownego sprawdzenia sprzętu. W tym roku „nadszedł” czas
na wymianę rozrządu, łańcucha balansowego, zębatek, sprzęgła, łożysk główki
ramy ….. czyli kolejne gruntowne rozkręcanie, wyjęcie silnika z ramy i oddanie
do „speca” od DR 800, czyli Browara.
Demontaż przebiegł
szybko i sprawnie – 4 godziny i goły silnik jest na wierzchu.
Później zamawiane
części u Hesslera, czekanie na paczkę, montaż
……. już tak gładko nie poszło. O silnik się nie obawiam - jest
serwisowany u Browara. Kilka wieczorów owocuje
samodzielną wymianą zużytych w ciągu ostatnich kilku lat części. Na początku
grudnia silnik jest gotowy i ponownie „ląduje” w ramie.
Plan jest, aby w
czasie przerwy świątecznej złożyć wszystko w jedną całość, zrobić nową
„instalację” elektryczną (zasilanie nawigacji, halogen xenonowy,
przekaźniki ..), bo dotychczasowe wpinanie się do kostek oryginalnej instalacji
może się źle skończyć….
W ramach przerwy,
Sorock kończy montaż filmu z wyjazdu na 55 Elefanta i
w gronie przyjaciół organizuje jego premierę. Po premierze został umieszczony
na stronie http://www.motojary.com
Film (jak
wszystkie filmy Sorock`a) jest super. Zdobywa uznanie
wśród wszystkich uczestników premiery.
45 dni do wyjazdu.
Po pracy, zamiast
wracać do domu, jadę do odległego o ponad 52 km garażu. Pomimo stosunkowo dużej
ilości czasu do wyjazdu, muszę maksymalnie szybko złożyć motor w jedna całość.
Czekając na powrót silnika z zmieniam napęd z zębatkami i łożyska główki ramy.
Z tymi ostatnimi idzie (jak zwykle) ciężko, wybicie starych bieżni wymaga
wizyty w serwisie i użycie specjalnego ścigacza.
30 dni do wyjazdu
Przychodzi długo
wyczekiwany moment – montaż silnika. Przywożę go od Browara.
Na „oko”, wygląda OK. – wszystko dokładnie skręcone. Samo włożenie do ramy
idzie ekspresowo, po 30 minutach silnik siedzi pewnie na swoim miejscu.
Założenie osprzętu
wymaga więcej czasu i zabawy – masa złączek, śrubek, gumek, cięgien….
Przez 3 kolejne pobyty w garażu, skręcam wszystko w jedną całość i szykuję się
do odpalenia. Niejako przy okazji robię „zawodowe” ssanie w jednym z gaźników –
akcesoryjne gaźniki mechaniczne od Hesslera, mają je
tylko w jednym, w lecie jest OK., ale w ziemie może być problem. Wycinam więc
kawałek blaszki, gwintuję pręt i robię małe cudeńko. Wychodzi całkiem nieźle.
Oczywiście wszystko z aluminium.
Nareszcie wszystko
jest skręcone. Podłączam akumulator, przekręcam kluczyk, naciskam starter i
….. PALI. Silnik chodzi OK, brak dziwnych dźwięków, nie słychać rozrządu,
czyli remont i złożenia silnika zostało zrobione właściwie. Czekam, aż silnik
nabierze temperatury i robię krótki przejazd wokół garażu.
Jest dobrze – moto przyspiesza bez dziwnych efektów ubocznych. Wracam do
garażu i widzę, że jednak jest mały problem – z gaźników leje się paliwo. Nie
zmieniłem o-ringów na zaworkach doprowadzających paliwo i to może być
problemem. Ponownie wyjmuję gaźniki (co w temp. +6 C, wymaga
podgrzania gum mocujących). Rozkręcam i wyjmuję o-ringi.
25 dni do wyjazdu
Kupione nowe
o-ringi pasują – kiedyś musiałem kilka dni takich szukać w całym Bolesławcu. W
Świdnicy jest lepsze zaopatrzenie.
Zakładam je do
gaźników, ponownie montuję gaźniki i sprawdzam ewentualne wycieki – jest OK.
Zlot coraz bliżej,
więc nie ma czasu na ciągłe poprawki. Pojawia się jednak inna niepokojąca
sprawa i to niezależna ode mnie – cały czas czekam na zimę. Co jakiś czas dzwonię
do pozostałej ekipy – oni też lekko się martwią brakiem mrozu i śniegu.
20 dni do wyjazdu
Motor jest coraz
bardziej kompletny, zostało mi mała przeróbka elektryki. Przez 8 lat używania DR`a, zamontowałem w nim całą masę „gadżetów” – czyli
gniazda zapalniczki, grzane manetki, woltomierz, termometr, halogen…. Z tego
powstawała cała mas różnych nowych, często chaotycznych kabli.
Wyjąłem więc tą
całą plątaninę i zrobiłem „nową instalację”, czyli wszystkie dodatkowe elementy
będą zasilane za pomocą bezpieczników i przekaźnika. „Prucie” instalacji
zajmuje 4 kolejne pobyty w garażu.
Niejako przy
okazji montuję elektrozawór, który będzie częścią „instalacji” do smarowania
łańcucha. Zawór otwiera się podświetlanym włącznikiem przy kierownicy.
15 dni do wyjazdu
Moto jest prawie
gotowe, założyłem owiewki.
13 stycznia spadł
śnieg. Dzwonię do chłopaków, czyli jednak JEDZIEMY !!!
10 dni do wyjazdu
Kolejne wieczory
spędzane w zimnym garażu przynoszą widoczne efekty. Moto od strony technicznej
jest prawie gotowe. Silnik odpala i radośnie „popierdykuje”
w zbyt pusty (już nie ma nawet waty) tłumik, czyli najważniejsze już za mną.
Przy okazji przychodzą kurierem mufki ocieplające na kierownice. Szybki montaż
i pasują.
Otrzymuję zdjęcia
od Spozo z jego przygotowań. On nie musiał
„rozbebeszać” całego motocykla do wyjazdu.
5 dni do wyjazdu
Nadchodzi
wiekopomna chwila – montaż wózka. Umawiam się z bratem, który pomaga przykręcić
wszystko w jedną całość. Zajmuje to 30 minut, po raz kolejny efekt
ubiegłorocznych prac Wojtka przy dostosowaniu czeskiego Velorex`a
562 do japońskiego Suzuki DR 800 przynosi radość – wszystko pasuje.
Niejako przy
okazji montażu wózka, chcę sprawdzić jego właściwe ustawienie względem
motocykla. Rok temu przeżywałem prawdziwe męki na długich prostych, gdy cały
zaprzęg z „uporem maniaka” skręcał w prawo….
Teoretycznie
wiedziałem jak to zrobić, ale praktycznie, to już gorzej… na szczęście w
Świdnicy mieszka motocyklowy „maniak”, czyli Pastor,
który też jeździ z wózkiem. Szybki telefon, czy jest u siebie i już jedziemy do
sprawdzenia ustawień wózka. Na miejscu krótki opis problemu, szybka
diagnoza i zaczynamy „kręcić śrubki”.
Przy okazji
oglądamy najnowsze dzieło Pastora w postaci zaprzęgu jego R 100 GS z
radzieckim wózkiem. Powstająca konstrukcja będzie wykorzystana do lutowego
wyjazdu do Rosji.
Po kilku zmianach
ustawień i jazdach testowych, mój zaprzęg sprawuje się dużo lepiej. Bez
większych problemów, w miarę komfortowo można utrzymać przelotową prędkość 100
km/h.
Czyli sprzęt jest
gotowy do wyjazdu, jeszcze tylko pakowanie i można jechać… żeby tylko śnieg i
mróz dopisał.
3 dni do wyjazdu
Jeszcze tylko
wymiana oleju wraz z filtrem, sprawdzenie ciśnienia w kołach i przygotowania są
zakończone. Zostały zakupy, pakowanie, i JAZDA !
1 dzień do wyjazdu
Profilaktycznie
biorę w pracy wolną środę, muszę przewieźć wszystkie „graty” z Wrocławia do
Świdnicy, zrobić zakupy, zamontować torby i spakować wszystko w jedną całość.
O 22 idę spać,
umówiłem się z pozostałymi „słoniami” na stacji paliw w Ząbkowicach o 7:30.
Mają być Spozo, Gregori,
czyli chłopaki z którymi byłem na ubiegłorocznym zlocie + ich kumpel Golfik i
znajomy z forum suzukidr - Barteekgo
WYJAZD
W nocy długo nie
mogę zasnąć – w całą noc czułem jak jadę…. Pobudka o 5:00, krótkie śniadanie,
ubieranie (nie za grubo, żeby się nie spocić) i maszeruje do garażu. Tam
ubieram się w docelowe kilka warstwy ubrań i odpalam BIG`osa
– silnik zaskakuje od razu - jest radość. Ze Świdnicy wyjeżdżam o 6:50 (późno)
i przez Dzierżoniów pomykam do Ząbkowic. Jedzie się bez większych emocji, ale
wyraźnie lepiej przyspiesza i hamuje się bez pasażera w wózku. Bez
większych problemów pomykam 100-110 km/h i wyprzedzam nawet kilka aut (nie
tylko ciężarowych). Pierwszy raz testuję mufki na kierownicy. Zgodnie z opisem
można w ich jechać w letnich rękawiczkach. Teraz po włączeniu grzanych manetek,
szybko i mocno się rozgrzewają. Zaczynają niemal parzyć, więc muszę je co jakiś
czas wyłączać.
Dojeżdżając do
Ząbkowic widzę jadącego z daleka czerwonego DR 800 – czyli Barteekgo
jest szybszy ode mnie. Po chwili jestem już na stacji, dojechali wszyscy
zdeklarowani wcześniej „elefantowcy”.
Szybkie
przywitanie i umawiamy się na następne tankowanie na granicy w Kudowie.
Od tego momentu pomykamy w grupie 5 sprzętów. Przy okazji postoju oglądam swoje
dłonie – mam małe pęcherze od gorących manetek.
Odcinek pomiędzy
Zębowicami, a Kudową zaczyna się w bezśnieżnej scenerii. Jednak im bliżej
Zieleńca, tym więcej śniegu. Na szczęście są to jedyne odczuwalne oznaki zimy,
przez ciepłe ubranie nie czuje się chłodu. Coraz lepiej radzę sobie w jeździe z
wózkiem, lewe zakręty i proste odcinki pokonuje z łatwością. Jedynie prawe
zakręty wymagają więcej skupienia i techniki. W ubiegłym roku jazda z wózkiem
na prostych odcinkach była ciągłą walką o prosty tor jazdy.
Do Kudowy
dojeżdżamy około 9. Stwierdzam, że mam mały problem techniczny, wolne obroty są
zbyt niskie, a po zaparkowaniu motocykla, widzę pod silnikiem plamy oleju na
jezdni. Sprawdzam stan oleju – jest dużo powyżej górniej granicy – chyba
przelałem. Tankujemy sprzęty, chłopaki piją kawę i korzystają z toalety, co w
przypadku Golfika wymaga niemal cyrkowych umiejętności przy zdejmowaniu
zimowych, motocyklowych spodni.
Po 20 minutowym
przestoju, lecimy dalej w stronę Hradec Kralove. Mijamy szybkim tempem kolejne
czeskie miasteczka. Jesteśmy niżej i śniegu jest coraz mniej. Na szczęście mróz
trzyma nadal i nie ma opadów śniegu, czy też jeszcze bardziej uciążliwego
deszczu.
Po osiągnięciu
Hradca, wjeżdżamy na ekspresówkę i lecimy w stronę
Pragi. Śniegu jest niestety coraz mniej…. Jedzie się nadal bardzo dobrze – na
prostych mam 110-120km/h. Błogi stan zakłóca jedynie awaryjne zatrzymywanie się
na poboczu dla przymocowania mojej łopaty do śniegu, która odczepiła się od
wózka w czasie „szybkiej” jazdy.
Pragę osiągamy
szybko i bez przestojów kierujemy się na Pribram.
Jazda po obwodnicy Pragi zaprzęgiem o szerokości auta i słabej (z powodu
ubrań), możliwości obserwacji otoczenia, jest mało przyjemne i wymaga
szczególnej uwagi na wielopasmowych jezdniach, szczególnie na zakrętach.
Tuż za Pragą
kolejny szybki postój dla poprawienia odczepiającej się łopaty… przy okazji
pomagamy Spozo w jego ogrzewanym prądem ubiorze.
Po minięciu
obwodnicą Pribram kierujemy się na Strakonice. Zaczyna nam doskwierać głód ….. ale są
pozytywne strony – jest coraz więcej śniegu na poboczach.
Około 13:30
zatrzymujemy się na obiad w przydrożnej hospodzie,
jest to ta sama knajpa w której jedliśmy w ubiegłym roku. Przy „manewrze”
parkowania, Barteekgo kładzie sprzęta na śniegu.
Efekt – lekka wgniotka na kufrze i stelażu. Po ustawieniu sprzętów w
odpowiedniej od siebie odległości (w przypadku ewentualnego upadku jednego z
nich), zbiorowe zdjęcie.
Jak to w Czechach
zamawiamy standardowo smażony ser, a ja dodatkowo gulasz z bułką. Jedzenie
smaczne, tanie i szybko podane. Możemy chwile odsapnąć i się ogrzać. Korzystamy
po kolei z toalety, nie wiadomo kiedy będzie następna okazja. Po 40 minutach
znowu siedzimy na motorkach i jedziemy dalej, ale tylko do Strakonice,
gdzie tankujemy.
Na stacji mały
problem – obsługa nie potrafi sobie poradzić z kartami płatniczymi i Gregori musi płacić gotówką. Na szczęście dla reszty robi
małą zadymę i reszta już normalnie płaci kartami….
W drodze
powrotnej, na pewno nie będziemy tam tankowali ! Po wyjeździe z miasta
zaczynają się górki, strome podjazdy, a droga jest węższa.
Do prawych
zakrętów muszę często redukować do 2 biegu. Mam kilka ciekawych sytuacji, gdzie
z naprzeciwka leci auto, a ja nie mogę się zmieścić w zakręcie na swoim pasie
ruchu. Później Golfik mówi, że czasami robiło mu się gorąco widząc moją „walkę”
na zakrętach.
Dojeżdżając do
przejścia granicznego w Straźny, widzimy bliskość
Niemiec po… budynkach z napisami „Neue Madchen”, „Pussycat Madchen”, …. ot taka lokalna ciekawostka. Kolejne „Madcheny” widzimy jak stoją przy drodze. Granicę
przejeżdżamy bez żadnych emocji, ot kilka pustych budynków i stacja benzynowa.
Po niemieckiej stronie, droga jest wyraźnie szersza i lepiej odśnieżona. Przy
najbliższej zatoczce zatrzymuje się do włączenia kamery, a chłopaki robią sobie
zdjęcia przy ponad 2 metrowych zaspach.
Ciekawe jak jest
gdy pada śnieg … Lecimy w kierunku Loh, zostało już
tylko około 60 km. Przez cały czas nie widzimy
żadnych motocykli…. Czy na pewno przyjechaliśmy we właściwym czasie na zlot ??
Na 15 km przed
zlotem doganiamy ekipę 3 niemieckich motocykli. Szybko je wyprzedzamy i lecimy
z przodu. Jest potencjalnie inny problem - pomimo górskiego „klimatu” widzimy
coraz mniej śniegu. Przez chwilę boję się, że na zlocie będziemy się rozbijać
namiotami na trawie.
Chłopaki coraz
lepiej odkręcają swoje solówki, a ja „telepię” się z tyłu… Po kilku kilometrach
dojeżdżamy do wąskiej drogi, która jest zamknięta dla ruchu samochodów, czyli
jesteśmy prawie na miejscu. Włączam kamerkę i pomykamy dalej. Pojawił się znów
śnieg (i to w znacznej obfitości) i czuje się mróz – czyli jest OK.!
Pod bramę
dojeżdżamy około 16:30, jesteśmy później niż w ubiegłym roku. Dojeżdżając pod
bramę widzę znajomego z poprzedniego roku – Francuza których przyjechał wówczas
mega zaprzęgiem BMW R 100 RT z wózkiem i napędami na wszystkie 3 koła. Niestety
jestem sprawcą małego wypadku, nie zauważam stojącego motka jakiegoś Niemca i
uderzam w niego wózkiem. Efekt – łamię sobie błotnik kosza. Jemu na szczęście
nie zrobiłem żadnego „kuku”. Po zejściu z motorka, szybkie zdjęcie przy napisie
powitalnym i niemal biegnę do kas.
Teraz liczy się
każda minuta, ludzi jest bardzo DUŻO, a miejsca MAŁO. W ubiegłym roku byliśmy o
15 i był problem z wolnym miejscem pod namioty. Teraz może być jeszcze gorzej.
Po zakupie wejściówki (pedalska objemka na rękę +
folder z naklejką + malutka blacha z cyframi 2012) za 20 euro, znowu biegnę do
motorka. Krzyczę do reszty ekipy, że jadę w to samo miejsce co w ubiegłym roku.
Odpalam sprzęta i
cisnę zaraz za bramą drogą w lewo. Zaczynają się małe kałuże, a siedzący z boku
Niemcy krzyczą ”Mehr Gas !”, więc koleiny z wodą
przejeżdżam z manetką na max`a. Myślałem, że to tylko
jedno takie miejsce z błotem w lesie…. Jadę już spokojnie dalej, ale widzę, że
przede najlepsze dopiero się rozpoczyna - błotne rozlewisko. Zrobił się mały
korek, bo inne zaprzęgi z koszami zaryły się po osie i nie mogą ruszyć z
miejsca. Wypychamy więc po kolei ich 3-4 sprzęty. Wszystko wydaje się
opanowane, ale z tyłu słyszę jak coś głośnio i szybko jedzie. Z zakrętu wyłania
się MZ Trophy z wózkiem i 3 niemiaszkami.
Nie mają szans żeby się zatrzymać. Kierowca próbuje mnie ominąć, ale ładuje mi
w wózek. Tym razem tracę tylnią lampę, a sam błotnik ledwo się trzyma. Po
chwili przybiega jeden z Niemców i pyta się ile kosztuje lampa… idiota….
krzyczę, że o pieniądzach pogadamy później, a teraz żeby pomógł mi wyjechać z
bagna. Wspólnymi siłami wyjeżdżam z błota, ale czuję że nie mogę wbijać biegów,
silnik jest tak rozgrzany, że sprzęgło się ślizga… Kolejny problem. W końcu
wyjeżdżam na (w miarę) równy teren, gdzie w ubiegłym roku mieliśmy obozowisko.
Ludzi od cholery, a miejsca zero. Co prawda jest kilka wolnych placyków, ale
leży na nich hałda śniegu wysokości 2 metry, czyli aby rozbić namioty potrzeba
kilka godzin wachlowania białego puchu.
Po chwili
dojeżdżają do mnie chłopaki, oni też nie mieli łatwiej przeprawy. Spozo leżał na boku w bagienku, Barteekgo
też się wyłożył, aż odpadł mu tankbag, Gregorij jakoś przejechał, a Golfika asekurowała cała
ekipa. Jesteśmy więc wszyscy, ale miejsca nadal brak. Pomagam poustawiać
chłopakom motorki, a później każdy z nas biegnie w inną stronę szukać miejsca
na namioty, gdzie pochylenie stoku umożliwi ich rozstawienie Robi się coraz ciemniej.
Biegamy niemal po całym zlocie. Ja lecę do lasku po lewej stronie od błotnej
przeprawy. Już w ubiegłym roku chciałem zobaczyć jak tam wygląda teren. Po
chwili jestem na całkiem obiecującej polance – płasko, mało namiotów, możliwy
dojazd. Małe ale – trzeba ponownie pokonać bagienko. Wracam do chłopaków, mówię
że jest fajnie miejsce, ale trzeba szybko działać, dopóki jest wolne. Oni nie
znaleźli niczego. Chwila zastanowienia, kto jedzie pierwszy. Uzgadniamy, że ja
z Gregori lecimy jako ”awangarda”, a reszta pomaga w
przeprawie. Po postoju na mrozie, sprzęgło znowu działa. Odpalam silnik i jadę.
Za mną Gregori, a reszta idzie jako wsparcie. Przez
bagno przebijam się na pełnym gazie, nie używając zbyt dużo sprzęgła. Do
ostrego zwrotu w prawo wszyscy pomagają mi przestawić zaprzęg. Brnąc w błocie,
wspólnym siłami ustawiamy sprzęta do dalszej jazdy. Jadący za mną Gregori nie potrzebuje aż takiej pomocy. Do przestawienia
jego BMW R 1150 GS (z przodem od LC4) nie potrzeba aż takiej siły.
Powoli wspólnymi
siłami 2 motki dojeżdżają na miejsce. Jeszcze nikt nie zajął upatrzonej
wcześniej miejscówki pod namioty. Wbijamy sprzęty w zaspy, Gregori
zostaje do przygotowania miejsca pod namioty, a ja na biegnę do reszty ekipy.
Robi się już naprawdę ciemno. Chłopaki nadal są w tym samym miejscu. Spozo wsiada na BM`ke Golfika i w
asyście pozostałych rusza przez bagienko. Jedzie dosyć sprawianie. W
najgorszym błocie wspólnie nadrzucamy motorek.
Krzyczę do Spozo, żeby jechał cały czas prosto i żeby
dał mi klucze od jego sprzęta – spróbuję nim dojechać, żeby nie tracić czasu.
Czyli został już
tylko do przerzutu 2 motki. Wsiadam na BM`ke Spozo, przez mufki dłuższą chwilę szukam przycisku
rozrusznika – motorki ze znakiem śmigła mają wszystko inne…. W końcu znajduję
przycisk rozrusznika i jadę. Za mną jedzie Barteekgo
swoim BIG`osem. No, muszę przyznać, że jazda F 800
jest lekka, miła i przyjemna. Bez większych problemów przebijam się po błocie,
tylko na ostrym zakręcie w prawo, chłopaki nadrzucają
mi tył. Barteekgo z pomocą pozostałych, jedzie tez
bez większych problemów. Po 30 minutach wszyscy jesteśmy na miejscu. Szybka
decyzja – ja z Gregori szykujemy miejscówkę, a reszta
idzie po słomę (jeżeli jeszcze jest do kupienia). Wyciągam swoją, nową łopatę
do śniegu (made in Serbia)
i zaczynam wachlować. Śniegu jest 40 cm i do tego jest zmrożony. Idzie ciężko,
zaczyna pękać szufla. Po chwili jestem rozgrzany, ściągam moto
kurtkę i wachluję nadal. Jest mi gorąco, biegnę do motorka napić się herbaty.
Po jakimś czasie wracają chłopaki z 4 buntami słomy – starczy do każdego
z namiotów.
Do szczęścia
potrzeba jeszcze drewna do rozpalenia ogniska. Idą po niego Gregori
ze Spozo. Ja nadal „walczę” z rozstawieniem namiotu.
Jest już całkiem ciemno i mroźno. Nie czuję jednak tego, namiot jest już prawie
gotowym, wróciły chłopaki z drewnem. Grigorij rozpala ognisko i ustawia zestaw
do przyrządzenia „przełęczówki”, czyli najlepszego
napoju do biesiadowania na Elefancie. W końcu małe
odprężenie, siadamy wokół ogniska i się grzejemy. Przełęczówka
jest prawie gotowa, piecze się mięsko.
Teraz możemy
spokojnie się rozejrzeć dookoła. Obok nas są rozłożeni Niemcy i Włosi. Dzięki
ekstremalnym warunkom atmosferycznym, można zobaczyć różne nacje jak sobie
radzą w trudnych sytuacjach. Niemcy wyposażeni w wszystko, równo rozstawione
namioty, duże ognisko z wiszącym nad nim grillem, popijają „zimowe” napoje, ale
zimne. Obok słowianie (czyli my), zajmujemy mniej
miejsca od Niemców, namioty mniejsze, ognisko również. Ale za to mamy gorącą przełęczówke. Zero stresu. No i Włosi, niewysocy, ciemna
karnacja, kręcone włosy…. zero przystosowania do panujących
warunków, namioty duże, ale krzywo stoją, bez słomy pod spodem. Ubrani w
obszerne zimowe ubrania, wyglądają jak krasnoludki. Ognisko rozpalili na
śniegu, który topiąc się ciągle gasi ogień… coś tam popijają. Nie wytrzymuję i
pomagam rozpalić im ognisko. Italianie mają
jednorazowego grilla (sklepowa aluminiowa tacka z mięsem). Przynoszę im
suche gałęzie + kilka płonących kawałków z naszego ogniska. Tłumacze, że zanim
kupią sobie drzewo, pożyczę im nasze. Oni, że nie ma potrzeby, bo w sumie
dopiero jutro będą chcieli rozpalać ognisko i nie będą dzisiaj kupowali drewna.
Przyjechali dzisiaj z Milanu, są pierwszy raz na
zlocie. Dziękując podają do mi do picia wino…. zimne… Częstuję ich przełęczówką, są niemal zachwyceni. Z pomocą przychodzą też
Niemcy, po chwili ognisko płonie, ale sami Włosi gdzieś idą. Pewnie po grzane
wino pod bramę. Zabieram więc nasze drewno i idę porozmawiać z Niemcami. W
sumie sąsiedni naród i będzie wesoło. Chłopaki przyjechali z rejonu Stutgardu. Jeden z nich mówi po Czesku i tłumaczy jak będąc
w Poznaniu widział piękne dziewczyny… jego rodzice wyjechali z Czech, a on
wychował się w Niemczech. Pod wpływem napojów energetyzujących rozmowa idzie
gładko i nie ma problemów ze zrozumieniem. Drugi Niemiec tłumaczy, że jego
dziadkowie pochodzą ze Strzegomia i często zachęcali go do odwiedzenia Breslau. Tłumacze, że teraz Breslau
nazywa się Wrocław. Wszystko na wesoło, zero stresu. Do późnych godzin
rozmawiamy o „wędrówkach ludów” po II wojnie, przewadze techniki motocyklowej
lat 80/90 nad obecnymi konstrukcjami, konfliktom zbrojnym w Iraku i
Afganistanie. Łazimy z latarkami oglądając motocykle…. Do namiotu wracam około
1 w nocy i z małymi problemami wchodzę do wszystkich 3 śpiworów. Z czapką na
głowie zasypiam jak małe dziecko. Dzień był udany.
Pobyt
Noc minęła
spokojnie, nikt nie jeździł po zlocie między namiotami i nie kręcił silników aż
do odcięcia. Nad ranem słychać było rozmowy rozgrzewających się Włochów i
głośne śmiechy Niemców. Z naszej ekipy, Gregorij jako
pierwszy wstał około 8 i zaczął rozpalać na nowo ognisko.
Ja musiałem
dłuższą chwilę myśleć nad trafnością decyzji o szybki wstawaniu. W śpiworach
było ciepło, a na zewnątrz lodowato. Jednak fizjologia zwyciężyła. Musiałem
skorzystać z toalety. Ubranie się w lodowate ubranie motocyklowe, poszło
całkiem sprawnie, ale zakładanie zmrożonych butów wymagało dłuższej chwili.
Dzisiaj oprócz biesiadowania przy ognisku i oglądania przybyłych sprzętów,
zamierzałem znaleźć sprawców wczorajszego połamania mojej lampy i wyregulować
gaźniki, żebym w drodze powrotnej nie musiał pilnować wolnych obrotów manetką.
Po porannym
posiłku (Spozo wyjął przygotowanego wcześniej w kraju
królika) i wypiciu świeżej porcji przełęczówki,
wyruszyliśmy na teren zlotu.
Od samego początku
widzimy różne i różniaste motocykle przygotowane do
zimowych warunków.
Większość
zlotowiczów rozstawiła namioty w formie mniejszych, lub większych obozowisk.
Często były
ozdobione różnymi gadżetami, już z daleka, na ich podstawie widać było, ze
większość to prawdziwi faceci. Wszyscy byli ubrani odpowiednio do aury. Cześć
osób (szczególnie Niemcy) miała na sobie katanki z cała masą naszywek. Stali
bywalcy zlotów słoni, noszą odznaki zlotowe, które wzajemnie pospinane tworzą
pokaźne wisiorki. Wszędzie można odczuć luźny i bezkonfliktowy klimat.
Oczywiście,
łatwiejszej wymianie poglądów sprzyjają napije „energetyczne”, dzięki którym
bez większych problemów można nawiązać nowe znajomości.
Początek
zwiedzania zaczynamy od miejsca wczorajszej „walki z błotem”. Dzisiaj wszystko
jest zamarznięte, ale po stojących w okolicy sprzętach, widać ze nie tylko my
mieliśmy wczoraj problemy.
W tym rejonie
mięliśmy rok temu swoje obozowisko. Na starym miejscu widzimy znajomą załogę z
Rosji na swoich przerobionych sprzętach.
Powoli i bez
pośpiechu oglądamy teren zlotu. Kierujemy się w stronę głównej bramy, żeby
spróbować grzanego wina.
Po drodze widzimy
kilka sprzętów z Polski i flagę narodową w miejscu gdzie ekipa WRM rozstawiła
swoje namioty. Chłopaki są chyba najstarszymi załogantami z kraju, którzy co
roku jeżdżą na Elefanta.
Po samą bramą
spotykamy znajomego Francuza. W tym roku przyjechał na KLX`em,
ale oczywiście z wózkiem. Cykamy wspólną fotkę.
Niejako przy
okazji spotykamy kolejnych Polaków. Przyjechała ekipa ze Śląska, organizatorzy
zimowego zlotu Pingwina. Jest wśród nich Diabeł, który robi pokaz strzelania z
rury.
Po przywitaniu
się, idziemy w końcu napić się zlotowego winka. Przed samym „bistro” mijamy
kolejnych zlotowiczów, którzy odpoczywają przy wydumce
z silnikiem KTM LC8.
Winko jest gorące
i bardzo słodkie.
Wypijamy po kubku
i wracamy na teren zlotu.
Znowu chodzimy
między zlotowiczami oglądając i fotografując sprzęty. Nagle naszą uwagę
przykuwa pojazd będący skrzyżowaniem motocykla, quada,
kosiarki do trawy. Napędzany jest z butli w kształcie gaśnicy. Głośno, po
polsku wyrażamy swoją aprobatę dla rozwiązań technicznych. Kierowca odkrzykuje
po polsku, że „jedzie na gazie”. Po głosie poznaję Zielaka
ze Zgorzelca.
Człowiek, który od
zawsze kojarzył mi się ze zlotami i który kilkanaście lat temu żegnał jednych z
pierwszych Polaków jadących na Eleganta. Idziemy w kierunku jego miejscówki. Na
dzień dobry Zielak głośno wyraża dezaprobatę dla
mojego opisu ubiegłorocznego zlotu , w miejscu opisującym jego choppera z silnikiem Zaporożca…. No, cóż kiedyś tak
widziałem jego sprzęta.
Rozmawiamy
kilkanaście minut i po chwili idziemy dalej z kierunku najniższego miejsca
zlotu.
Znajduje się tam
kilka stoisk z gadżetami i węzeł sanitarny.
Kupujemy kilka
gadżetów i odpoczywamy przy stoisku z piwem. Gdzieś zapodział się Barteekgo, czekamy bezskutecznie na niego kilkanaście
minut. Przed nami „ciekawy” podjazd pod górkę, gdzie cały coś się coś dzieje.
Jedni jadą w dół, inni w górę. Co chwila ktoś leży, ale inni go podnoszą.
Cały czas
przyjeżdżają nowi zlotowicze, chociaż miejsca pod namioty już prawie nie ma.
Często widzimy
ludzi w wieku naszych rodziców, jest to zlot międzynarodowy i
międzypokoleniowy.
Powoli wracamy do
naszych namiotów.
Przez całą czas
szukam Niemiaszków, którzy zniszczyli mi lampkę…. W końcu znajduję ich sprzęta.
Sami Niemcy siedzą
przy ognisku i pija piwo, zagryzając wurstami. Idę do
nich sam, bo reszta gdzieś się pogubiła. Od razu poznaję kierowcę i przypominam
mu się o mojej lampce. Widzę wśród nich konsternacje. Chyba byli wczoraj
nietrzeźwi, bo coś długo sobie przypominają o sprawie. Tłumaczę jak było. Jeden
z nich coś sobie przypomina o sprawie i chce załagodzić sprawę. Daje mi browara, idzie do swojego sprzęta i odkręca tylnią lampkę.
Jest „dziadowska”, ale trudno, niech będzie.
Po kilku minutach
jestem przy naszych namiotach, gdzie Barteekgo siedzi
przy ognisku. Za jakiś czas przychodzi reszta chłopaków. Przynieśli ze sobą
drewno do ogniska.
Jest już pora
obiadowa, więc przypiekamy kolejną porcję kiełbasy i nastawiamy nowy garnek „przełęczówki”. Ja tym razem pasuję z degustacja. Zabieram
się za regulację gaźników i muszę mieć „czysty umysł”. Akcesoryjne gaźniki do
ich regulacji, wymagają zdjęcia baku. Pożyczam od chłopaków wszystkie możliwe
klucze i zaczyna się rozkręcanie.
Po jakiś 15
minutach wszystko jest na wierzchu, odpalam silnik żeby się rozgrzał i po kilku
minutach zaczyna się regulacja. Wszystko poszło ok. silnik na wolnych obrotach
chodzi płynnie i ochoczo wkręca się na obroty. Jedynym problemem jest moja ręka – poparzona i pocięta, wszystko z powodu ciasnoty
przy regulacji. Trudno, jest mróz i nie czuję bólu. Niejako przy okazji
„naprawiam” błotnik kosza. Do domu powinienem dojechać.
Cały czas
dojeżdżają nowi zlotowicze, którym pomagamy przejechać przez śnieg.
Teraz bez
przeszkód mogę wrócić do biesiadowania. Siadam przy ognisku i zaczynają się
Polaków rozmowy…. Każdy z nas ma cos ciekawego do opowiedzenia.
Golfik jeździ
karetka pogotowia, Gregorij i Spozo
hodują tysiące kurczaków, a Barteekgo prowadzi bloga www.bartosikowie.blogspot.com i planuje wycieczkę
dookoła świata. Ja z kolei buduję drogi.
Do naszego
ogniska, przychodzi jeden z Niemców, którzy dzisiaj przyjechali. Uli jeździ na
25 letniej BMW R 100 z wózkiem.
Wraz z nim jest
jego trzech synów, którzy w nocy robią małe „show-snow”
Do późnych godzin
rozmawiamy przy ognisku planując kolejne wspólne wyjazdy. Niejako przy okazji
czekamy na przyjazd RedDog`a, który samotnie jedzie z
Polski na Elefanta.
Jutro zamierzamy
wyjechać i jak w poprzednim roku, nocować w hotelu Sewastopol w Pribram. Jest to już niemal tradycja. Zawsze lepiej jest
mieć trochę czasu z zapasie w przypadku nagłego załamanie pogody i opadów
śniegu. Po północy kończymy rozmowy i zbieramy się do spania. Po wejściu do
śpiworów, dzwoni RedDog, że stoi pod bramą. Bartego i Gregori poszli go
odebrać.
POWRÓT
Od rana po raz
kolejny Włosi hałasują. Ale tym razem słychać jak się pakują. Zeszło im kilka
godzin. Zaczęli po ciemku (pewnie około 5), a skończyli około 9. Cały czas
głośno rozmawiając. My zaczęliśmy się budzić po 7. Jak wczoraj, Gregori wstał pierwszy i rozpalił ognisko. Reszta powoli
wychodził z namiotów. Ja leżałem przez długi czas w ciepłym śpiworze i
myślałem, czy na pewno warto jest wstawać. W końcu nastała chwila ubrania i
wyjścia z namiotu. Znowu z niemałym trudem ubrałem buty i rozejrzałem się
dookoła. Po Włochach został udeptany śniegi i kawałki słomy. Inni zlotowicze
też się powoli pakują. Niektóry przyjechali wczoraj wieczorem, a dzisiaj już
wyjeżdżają. Spoko wyjął kolejna porcję mięsa, tym razem wołowinkę. Oczywiście
super przyprawiona. Dłuższą chwilę smaży się na grillu. Ale efekt jest
wyśmienity – smakuje świetnie. Przy ognisku rozmawiamy z RedDog`iem,
spał najdłużej, ale nadal wygląda na zmęczonego.
Jechał przez Klatovy, a granicę przekraczał w Żelaznej Rudzie – efekt –
musiał jechać po całkowicie zaśnieżonej drodze. Jazda w nocy samemu wymagała
dużego samozaparcia ! Powoli zaczynamy pakować swoje obozowisko.
Po 2 godzinach
jesteśmy gotowy do drogi.
Wypycham nawzajem
motorki z zasp i ustawiamy do kierunku jazdy. Oczywiście wyjeżdżamy wzajemnie
się asekurując. Gregori jedzie jako pierwszy, ja za
nim, a później Spozo, Golfik i Barteekgo.
RedDog zostawił wczoraj sprzęta na górze. Solówki
jadą bez większych problemów, chociaż jazda po drodze pokrytej lodem wymaga
dużej uwagi. Ja na wąskiej drodze muszę co chwila stawać z powodu mojej
szerokości. Żeby móc jechać, muszę przestawiać stojące obok motorki. Na
szczęście cały czas mogę liczyć na pomoc zlotowiczów. Przeprawa przez błoto w lesie,
też wymaga współpracy innych.
Motor jadąc w
koleinach zakopuje się w błocie, jak 2 dni wcześniej, ale wydatna pomoc innych
pomaga wydostać się z opresji. Dojeżdżając do bramy głównej słyszę Polskie
głosy. To ekipa z Lublina. Po chwili rozmowy, pytają, się czy to my zrobiliśmy
film z ubiegłorocznego wyjazdu. Po obejrzeniu naszego filmu zdecydowali się na
wyjazd na zlot. Internet to jednak potęga. Mijając bramę odwijam manetę na max`a, w końcu
wyjechałam z lasu. Zaprzęg w ciągłym drifcie jedzie
do przodu. Jest radość! Wyjeżdżamy na główną drogę, zatrzymujemy się w
wolnym miejscu. Cykamy kilka fotek i ubieramy się do jazdy.
Zaczyna padać
drobny śnieg. Niejako przy okazji oglądamy starsze małżeństwo na dwóch R 80 i R
100 GS z koszami. Fajna sprawa, może kiedyś my też tak będziemy jeździli ….
Po ubraniu
odpalamy sprzęty i opuszczamy rejon zlotu. Mijamy długi sznur zaparkowanych
motocykli. Zewsząd pieszo idą „cywilni” zwiedzający. Bez większych problemów
jedziemy w stronę granicy z Czechami. Po kilku kilometrach wjeżdżamy w coraz
wyższe partie drogi. Mróz jest wyraźnie coraz większy. Jadę jako pierwszy i
nadaję tempo. Po godzinie mijamy granicę i jesteśmy w Czechach. Lecimy nadal
wąską, pełną zakrętów droga. Wyprzedzamy nawet kilka pojazdów. Zatrzymujemy się
dopiero w Strakonicach na tankowaniu. Chłopaki,
mówią, że jadąc za mną w prawych zakrętach czuć za mną zapach palonej gumy.
Sytuacja jest jasna – błotnik wózka trze o krawędź opony. W sumie nie ma
problemu, opona ma na krawędzi ma dobrze ponad centymetr grubości i nie ma
możliwości jej przetarcia. Barteekgo i RedDog, mówią, że lecą dzisiaj do Polski. Czyli do hotelu w
Pribram jedziemy w czterech. Niejako przy okazji
żegnamy się. Droga do Program mija bez większych emocji. Droga robi się coraz
szersza i ma coraz mniej zakrętów. Jedzie mi się dużo lepiej. Długie proste z
wózkiem to jest to ! Przed samym Pribram zaczyna się ekspresówka. Po chwili zjeżdżamy (w efektownym dymie z
trącego koła w wózku) do miasta, a reszta ekipy (Barteekgo
i RedDog) leci dalej na Pragę do Polski (do Wrocka dojechali o 22). Do centrum
miasta dojeżdżamy po kilkunastu minutach, parkujemy pod hotelem, a chłopaki idą
na zwiad.
Po chwili wracają,
jest wolny pokój, ale będzie gotowy za godzinę, Niestety bar jest w remoncie i
na obiad musimy iść na rynek. Wjeżdżamy motorkami na podwórko hotelu i idziemy
na obiad.
Miasto jak to w
Czechach, bez ludzi na ulicach. Wchodzimy do jednej z knajp i jesteśmy
świadkami dziwnego zdarzenia. Jeden z klientów na nasz widok kładzie się na
ziemi (?? ) Dziwna sytuacja. Po chwili wstaje i wszyscy się śmiejemy. Jest
wesoło. Niestety nie mają nic do jedzenia, tzn mają,
ale tylko trzy kiełbasy, a nas jest czterech….. Właściciel pokazuje, gdzie jest
następna knajpa z jedzeniem. Idziemy, znajdujemy indyjską restaurację. Wygląda
ciekawie, wchodzimy, zamawiamy jedzenie i coś do picia. Po chwili już jemy –
jest ciekawie podane i całkiem smaczne. Piwo jest normalne, czyli dobre.
Po obiedzie
wracamy do motorków, nosimy ubrania do pokoju i korzystamy z łazienki. W końcu
możemy się normalnie umyć. Odpoczywamy 2 godziny i idziemy ponownie do miasta
na kolacje. Tym razem do pizzerii. Najedzeni i napojeni wracamy do hotelu.
Przed snem robimy
podsumowanie dnia i zasypiamy, pomimo hałasu dziewczyn z sąsiednich pokoi….
DO KRAJU
W nocy Spozo otwiera okno, bo jest mu gorąco. Fakt, dziwnie się
czujemy w ciepłym pomieszczeniu. Wstajemy o 8, jemy szybkie śniadanie,
pakowanie i o 9 jesteśmy już w drodze.
W czasie drogi
jest od +2 do -7 ciepła. Szybkim tempem dojeżdżamy do Pragi, później odbijamy
na Hradec Kralove i lecimy w kierunku Kudowy. Pomimo zimna, jedzie się całkiem
przyjemnie. Jadę jako pierwszy i nadaję tempo. Średnia przelotowa to 110/120.
Po regulacji obrotów na zlocie, na skrzyżowaniach nie muszę trzymać ręki na
gazie. Silnik nie gaśnie. Jazda robi monotonna, więc chłopaki od czasu do czasu
mnie wyprzedzają. Przed Hradec Kralove zjeżdżamy z autostrady i robi się
ciekawiej. Znowu zakręty i można spokojnie przypalać oponkę w zakrętach. Do
Kudowy dojeżdżamy około 12, tankujemy i idziemy na jedzenie. Nie jest tak dobre
jak w Czechach, więc zamawiam tylko flaki… WC oczywiście płatny …. Polska,
mieszkam w Polsce, mieszkam tu, tu, tu. TU…. Chcę jak najszybciej wrócić do
domu. Kończymy jedzenie i jedziemy razem do Ząbkowic. Droga mija bez emocji,
włączam kamerkę i nagrywam jazdę chłopaków. Jest dosyć zimno, a na poboczach
leży masa śniegu. Fajne widoczki, zwłaszcza, że świeci słońce.
W Ząbkowicach
żegnam się z chłopakami i samotnie już jadę do Świdnicy.
Spieszę się, żeby
zdążyć na myjkę. O 15 jestem na miejscu, niestety o tej godzinie myjnie są już
pozamykane… Jadę więc do garażu, cykam ostatnią fotkę, klepię BIG`osa po baku za szczęśliwy powrót i zamykam garaż.
Elefantentreffen 2012 uważam za zakończony !
DZIĘKUJĘ
WSZYSTKIM ZA SUPER TOWARZYSTWO !!!!